Rozdział dwudziesty

Ron wstrzymał nieświadomie powietrze, kiedy zamykał za sobą drzwi od dormitorium. Ścisnął w dłoni rączkę od miotły, patrząc tępo w złocistą klamkę. Nie myślał o niczym konkretnym. Albo może bardziej starał się nie myśleć o niczym konkretnym. Czy był tchórzem? Ron nie miał już siły zaprzeczać przed samym sobą. Znajdował ją za to w momentach, gdy przychodziło przyznać się przed kimś innym.

„Ale to chyba normalne? To jest ukrywanie niektórych rzeczy?” przemknęło mu przez głowę, nadal utrzymując niewidzący wzrok na klamce.
Nie oczekiwał odpowiedzi. Ani jej nie szukał. Gdzieś tam, w środku, czuł, że prawda mogłaby okazać się dla niego zbyt...
Ron potrząsnął głową i wyważonym krokiem, by nie robić hałasu, przemierzył drogę na korytarz. Tam odważył się głębiej odetchnąć. Skinął Grubej Damie, która w odpowiedzi powachlowała się, jakby chciała odgonić obfity rumieniec przybyły na twarzy.
— Czyżbyś wznowił swoje potajemne treningi, mój drogi chłopcze? Pamiętaj tylko, żeby zdążyć na śniadanie. Wolę postawniejszych mężczyzn — kokietowała.
Ron wymusił uśmiech, ale nie zdołał już zapanować nad nagłą bladością.
— Dziękuję, że nie wspomina pani o tych wyjściach profesor McGonagall — czuł się zobowiązany, by o tym wspominać za każdym razem.
— Och, to żaden kłopot, chłopcze, w końcu pani profesor nie musi wiedzieć o pojedynczych wyjściach dorosłego już ucznia. — Uśmiechnęła się melancholijnie. — Pamiętam, jak twoi bracia też wymykali się w czasie ciszy nocnej. Co prawda częściej zaraz po jej ogłoszeniu, nie nad ranem — dodała, marszcząc śmiesznie brwi.
— Jeśli pani pozwoli...
— Ach, tak, oczywiście, idź już.
Skinął jeszcze raz głową i nie spiesząc się, ruszył w stronę głównych schodów. Jego pozorny spokój nie potrwał jednak długo. Nagle zamek zaczął go w dziwny sposób przytłaczać. Nie potrafił wyjaśnić tego niewielkiego, ale jednak niepokoju. Ściany wydawały mu się zbyt chłodne. Wszędobylskie chrapanie dobiegające z niezliczonych obrazów brzmiało zbyt głośno. A panującego mroku nie zdołał przegnać nawet miły ogień tańczący na pochodniach.
Ron zastanowił się, czy warto było uciekać z ciepłej pościeli, ale... Musiał odetchnąć, przewietrzyć się, bo miał wrażenie, że tylko chwila trzymała go od całkowitego szaleństwa. To było dziwne. Nie wiedział, co się z nim działo. Jakby coś, co od dawna w nim siedziało, szukało ujścia.
Nie zauważył nawet, kiedy przyspieszył, prawie truchtając. Ocknął się, kiedy jego oczy natrafiły na drzwi wyjściowe. Moment później otoczył go przenikliwy chłód. Gryfon wzdrygnął się mimowolnie, ale dzielnie ruszył w stronę boiska do quidditcha. Było coś uspokajającego w miarowych uderzeniach wiatru. I chociaż słońce nawet jeszcze nie wzeszło, było na tyle widno, że z łatwością wychwycił wąskie słupki sięgające chmur.
Nagle poczuł mocny uścisk na szyi, pod którym musiał wychylić się do tyłu. Ktoś zakrył mu oczy drugą ręką i zanim zdążył jakkolwiek zareagować, usłyszał szept:
— Zgadnij kto, braciszku.
Ron uśmiechnąłby się, gdyby tylko sytuacja była odrobinkę wygodniejsza.
— Puszczaj mnie — warknął.
Ginny roześmiała się lekko.
— A jeśli nie?
— Nie chcę ci zrobić krzywdy.
— Ty? Mi?
— Ginny, puść — naciskał. Ścisnął mocniej miotłę i był prawie pewien, że to zauważyła. — Chyba że chcesz poznać wytrzymałość mojej miotły na uderzenia, wtedy możesz kontynuować.
Wiedział, że wygrał, zanim jeszcze się odezwała.
— Nie umiesz się bawić — burknęła, zanim go puściła. — Co tu robisz?
Ron pomasował ostentacyjnie szyję, na co Ginny uśmiechnęła się niewinnie.
— Mógłbym zapytać cię o to samo — westchnął, podążając szybszym krokiem na boisko.
Młodsza z Weasleyów zaraz go dogoniła i stanęła na drodze. Splotła ręce na piersi i spojrzała na swojego brata z zastanawiającym dla niego wyrzutem w oczach.
— Coś się stało? — zapytał, czując się nagle niepewnie.
— To raczej ja powinnam zapytać o to ciebie.
Ron uniósł brwi.
— Ginny, świrujesz.
W odpowiedzi przewróciła oczyma i mimowolnie się roześmiała, jednak w jej śmiechu przebrzmiewał smutek.
— Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać twoja umiejętność zmieniania tematu — odparła z dziecinną prostotą.
Ron przeklął w duchu, gdy poczuł nieznośne gorąco na policzkach. Był prawie pewien, że jeszcze troszkę i jego twarz sama z siebie zaczęłaby się żarzyć. To takie żenujące, kiedy nie potrafił zapanować nad krążeniem, a co dopiero mówić o życiu!
— Możesz to zostawić? — wyrzucił w końcu z siebie, nie mogąc znieść jej spojrzenia; jakby cały wszechświat zatrzymał się i skondensował w jego malutkiej siostrzyczce.
— Wiesz, że chcę ci pomóc? — zapytała, ale postanowiła nie drążyć już dalej. Odwróciła się i ruszyła raźno w stronę murawy. — Zobaczymy, czy potrzeba ci rehabilitacji — mruknęła, gdy tylko ją dogonił. Zadarła głowę i ze złośliwym uśmieszkiem czającym się na ustach dodała: — Nie to, że wcześniej latałeś dobrze.
Ron podjął jej grę.
— Na pewno lepiej od ciebie.
— To może malutki zakładzik? — wysunęła niewinnie propozycję.
— O nie! Nie będę się z tobą zakładać, to nigdy się dobrze dla mnie nie kończyło.
Ginny wzruszyła ramionami.
— Nie sądziłam, że jesteś aż takim tchórzem. Nie dość, że boisz się przegranej, to jeszcze boisz się dziewczyny.
— Ty się nie zaliczasz do dziewczyn, raczej do irytujących stworzeń, na które ktoś tam w górze mnie skazał — burknął i puścił miotłę na trawę. — Jeżeli to była twoja próba zdobycia miotły, to proszę bardzo.
Ginny nawet na nią nie spojrzała.
— Ron, co się z tobą dzieje? Obiecuję, że nie pisnę słówka nikomu, zwłaszcza bliźniakom i Hermionie — przyrzekła, przykładając dłoń do piersi, jakby to miało uwierzytelnić jej słowa.
— Hermionie? A co mnie ona obchodzi? — powiedział trochę za szybko, ale chyba tego nie zauważyła.
Opadł na trawę, a Ginny, nie zastanawiając się zbytnio, siadła obok niego.
— Trochę zimno — szepnęła, przyciskając nogi do siebie.
— Nic dziwnego, patrząc na to, że jest połowa marca, a my jesteśmy w Szkocji.
— Co się stało? — ponowiła pytanie ledwie słyszalnie.
Ron na początku zdawał się go nie usłyszeć, ale jego mocno zaciśnięte dłonie na kolanach mówiły dużo za niego. W końcu zaczął mówić:
— Zdajesz sobie sprawę, że to mogą być nasze ostatnie w miarę spokojne dni? Czasem mam ochotę wrócić na ten pierwszy rok i przejmować się tylko jakimś trollem w lochach.
— Chyba wiedziałeś, na co się piszesz, przyjaźniąc się z Wybawcą Świata Czarodziejów — powiedziała napuszonym głosem, który dziwnym trafem bardzo przypominał Rity Skeeter.
— Taa — westchnął. — Po prostu... Jeszcze parę dni temu ktoś mnie otruł i gdyby nie... — Dalsze słowa utknęły mu w gardle.
Ginny przybliżyła się i oparła głowę o ramię brata.
— Och, błagam, los nie jest na tyle łaskawy, by tak szybko mnie od ciebie uwolnić.
Ron uśmiechnął się blado. Siedzieli w ciszy, patrząc, jak niebo powoli się rozjaśnia. Nagle coś uderzyło w Ginny — jakieś nieprzyjemne, złe przeczucie. Bała się, co mogłoby się za nim kryć.
— Zobaczysz — powiedziała twardo, nie dając się dziwnemu wybuchowi emocji — za rok znów tutaj będziemy. W końcu na normalne treningi nie będziesz mieć czasu, bo Hermiona będzie cię straszyła owutemami.
Ron nie mógł nic poradzić na to, że mimowolnie spiął się na imię swojej drogiej przyjaciółki.
— Chyba nie tylko Voldemort siedzi ci w głowie — zaczęła ostrożnie, ale nie zdążyła nic więcej powiedzieć.
Ron wstał gwałtownie z trawy i podniósł miotłę. Ginny wypuściła ciężko powietrze, ale uśmiechnęła się.
— Dobra, koniec tej ckliwej gadki, bo czuję się, jakbyśmy byli kochającym się rodzeństwem. Chodź, muszę ci skopać dolną część pleców, w końcu po coś tu jestem — mruknęła, kiedy stanęła na nogi.
Ron parsknął śmiechem, nie mogąc się powstrzymać, na co jego siostra uniosła brwi w niemym pytaniu.
— Życzę powodzenia bez miotły.
Ginny przewróciła oczyma i wyjęła różdżkę. Bez słowa skierowała się w drugą stronę.
— Gdzie idziesz?! — krzyknął za nią.
— Myślisz, że nie potrafię otworzyć prostego zamka w schowku?!

*****

Szelest kartek był jedynym dźwiękiem, jaki Draco mógł zdzierżyć w tamtym momencie.
„Gdzie Pince, gdy jej trzeba?” pomyślał któryś raz z kolei, kiedy do jego uszu dotarł irytujący chichot.
Z ledwością powstrzymał się od wstania i powiedzenia jakimś idiotom — pewnie Gryfonom, bo któż inny — paru ciekawych słów. Zacisnął pięść na Merlinie winnym piórze i zużywając do tego całą swoją silną wolę, postarał się wyłączyć na bodźce z otoczenia. Wziął głęboki wdech i przykuł wzrok do czarnych literek majaczących na bielistych stronach jakiejś książki.
Pierwszy raz, kiedy usłyszał rozkaz od Czarnego Pana, wzbudził w nim paraliżujący strach. Jakim cudem miałby wpuścić śmierciożerców do, zapewne o wiele bardziej strzeżonego niż wcześniej, Hogwartu? Nie mówiąc już o zaplanowaniu zabójstwa Dumbledore'a. Później minęło parę godzin, podczas których zastanawiał się nad możliwymi okolicznościami swojej śmierci — na pewno nie byłoby to miłosierne zaklęcie zabijające, raczej Czarny Pan wolałby pokazać, że nie tolerował porażek, co równałoby się z wcześniejszym upokorzeniem.
Draco skrzywił się na swoje myśli. Nie chciał znowu się nad tym zastanawiać. Całe szczęście, że w końcu przyszła wola walki — jak już miał zginąć, to niech zginie, próbując!... A przynajmniej to lepiej brzmiało, niż że dopadła go złość i poczucie ogromnej niesprawiedliwości i tylko przypadkiem wpadł na pomysł z szafką zniknięć.
Tak, szafka zniknięć mogłaby się okazać genialnym rozwiązaniem, gdyby tylko wiedział, jak ją naprawić. Zdawał sobie sprawę, że to nie będzie proste i zwykłe zaklęcia naprawiające nie zdadzą egzaminu, ale... Dotąd nie działało nic. Ale oto przyszła nadzieja z najmniej oczekiwanej strony.
Granger była najbardziej frustrującym człowiekiem, jakim dane mu było spotkać. Jednak jednocześnie to ona przyczyniła się do znalezienia tej skarbnicy wiedzy w obserwatorium i... Możliwego rozwiązania na naprawienie szafki? Może właśnie przez to Draco czuł, jakby siebie samego okłamywał za każdym razem, gdy myślał o niej jako o głupiej, nic niewartej szlamie. Ach, i jeszcze te dzienniki...
Nie odważył się jeszcze otworzyć swojego. Może i to dziwne, ale nie potrafił się zmusić bez wyraźnej przyczyny. Nawet nie wiedział do końca, dlaczego zaproponował tę dziennikową wymianę. To był chyba zwykły, niezrozumiały impuls. Chociaż musiał przyznać, że dawało to wiele możliwości. I pisanie w jakimś notesie wyglądało mniej podejrzanie, niż zniknięcie w tym samym czasie w tym samym pomieszczeniu dwójki, zdawałoby się, nienawidzących siebie nawzajem osób.
Minimalnie kąciki ust Draco uniosły się. Tak naprawdę czuł nadzieję gdzieś tam w środku, odkąd dowiedział się o badaniach z Oksfordu. I zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że sam niewiele byłby w stanie zrobić, a spojrzenie kogoś z boku...
Ślizgon chyba nie chciał myśleć o tym, że Granger mogła zacząć coś podejrzewać. A przecież nie była głupia! Już nie wspominając o pieprzonym Potterze, który z czystą przyjemnością wsadziłby go do jednej z cel w Azkabanie. Ironia losu, że pieprzony Potter był jednocześnie jego pieprzoną nadzieją. Co prawda, nie miał równych szans, w końcu Czarny Pan nie został Czarnym Panem z ciągnięcia losów, ale za Gryfonem stało sławetne niekończące się szczęście. Prawdopodobnie pokona lorda dzięki zaklęciu, który potrafiłby rzucić pierwszoklasista.
— To jest biblioteka, panno Bones! Proszę o ciszę albo będę zmuszona prosić panią o natychmiastowe wyjście.
„Och, czyli jednak Puchonka” przemknęło mu przez myśl, kiedy szorstki głos pani Pince potoczył się echem po pomieszczeniu.
Wypuścił ciężko powietrze, pocierając zesztywniały kark. Spuścił wzrok na pusty pergamin, który w początkowym zamiarze miał zapełnić się notatkami na temat runów i eliksirów, które mogłyby się przydać przy naprawie. Już nawet nie miał siły, by poczuć złość na siebie. Co z tego, że czas płynął jak szalony? Lepiej marnować go na przemyślenia, które można by było ładnie podsumować prostym pytaniem: „Dlaczego moje życie jest pochrzanione i co ma z tym wspólnego Granger?”.
— Skup się — syknął do siebie, mając nikłą nadzieję, że to przywróci go do porządku.
Przysunął bliżej „Najbardziej znane eliksiry uzdrawiające” i otworzył na pierwszej z trzystu dziewięćdziesięciu czterech stron. Z poczuciem dziwnego zatracenia omiótł wzrokiem spis treści, niemal jęcząc z rozpaczy. Nigdy nie lubił eliskirów, wydawały mu się zawsze marnowaniem czasu. Co dziwniejsze, nie miał z nimi problemów — ale co trudnego jest w podążaniu za instrukcjami? Draco musiał jednak przyznać, że te instrukcje zazwyczaj były uproszczone, by zwykły czarodziej bez talentu czy doświadczenia był w stanie wykonać miksturę. Może i nie powstawała idealna, ale główne właściwości pozostawały, a o to chyba chodziło, prawda? Snape jednak zawsze wymagał ruszenia głową i uwarzenia perfekcji. Tylko jak, do cholery, on niby miałby to zrobić? Całe szczęście, że profesor faworyzował Ślizgonów. Chociaż szkoda, że przestał mu całkowicie ufać.
Draco poczuł mimowolną złość na swojego wujaszka. Jakim cudem ktoś tak niezależny jak Snape pokłonił się Czarnemu Panu? Możliwe, że i jego zwiodła piękna mowa i górnolotne obietnice, ale nauczyciel zdawał się wyczulony na wszelki fałsz. I nie był głupi. Chyba że swój rozum zdobył w trakcie swojej — warto zaznaczyć, że jeszcze nieskończonej — podróży marzeń z lordem.
Chłopiec mimowolnie prychnął. Profesor okazał się zupełnie inny, niż na początku sądził. I jakże łaknął uznania w oczach Czarnego Pana — tak bardzo, że grał z Draco w te swoje dwulicowe gierki. A przynajmniej w to wierzył młody Malfoy, któremu coraz łatwiej przychodziła pogarda na samą już myśl o Snapie. Czasem tylko nawiedzały go momenty, gdy nie widział nikogo poza nim, kto byłby w stanie go zrozumieć. I wtedy czuł się jak w poprzednich latach.
„To jest tak niesamowicie pochrzanione” pomyślał, wgapiając się w ciągle otwarty spis treści.
Nagle coś przeskoczyło w tej wypłowiałej głowie. Ślizgon przypomniał sobie, że w gabinecie Snape'a stała pewna specyficzna szafeczka, gdzie ten trzymał najpotrzebniejsze eliksiry. Zadziwiające, że nigdy nie zapytał o te wyżłobione runy na drzwiczkach!
Entuzjazm, który opanował Draco, tak szybko opadł, jak powstał. Prawie zapomniałby o jednym drobnym szczególe — jego relacje z wujaszkiem nie były ostatnio zbyt dobre.
— Pięknie, no po prostu pięknie! — krzyknął, uderzając pięścią w stół.
— Panie Malfoy, to biblioteka!
„Tylko jej brakowało do dopełnienia mojego niesamowicie radosnego dnia” prychnął w myślach, zbierając rzeczy do torby.
Minął panią Pince, nawet na nią nie spojrzawszy. Wtedy już co innego zaprzątało jego głowę — najwyższy czas napisać do ojca.

*****

Witam moi kochanych Czytelników! Wiem, jestem najgorszą (samozwańczą) pisarką w dziejach ludzkości. Ile mnie nie było? Półtora miesiąca. Dlaczego mnie nie było? Sama nie znam odpowiedzi na to pytanie. Przynajmniej tyle, że mam teraz ferie i mogę się jakoś zregenerować i troszkę popisać. Mam plany. Dość ambitne, bym dodała, patrząc na wcześniejsze odstępy w publikacji, ale zobaczymy. Coraz możecie zerknąć (a wiem, że zaglądacie — statystyki nie kłamią) tam po prawo na kolumnę — a nuż spotkacie się z miłą niespodzianką i zaplanowanymi publikacjami (nie wierzcie jej, znowu kłamie, przecież to oczywiste, że znowu się pokićka i dupa blada: nie będzie rozdziału). Ale koniec tej smętnej gadki. Jak podobał się Wam rozdział? Co myślicie? Dajcie znać (błagam, zróbcie to i dodajcie otuchy — nie że żebrzę, w końcu nie wypada o komentarze) i widzimy się niedługo (te moje ambitne plany...)!

PS Nie krępujcie się, jakbyście zauważyli jakieś nieścisłości — czasami tego zwyczajnie nie zauważam (czy to chodzi o wydarzenia, postacie czy cokolwiek, przez co macie ochotę mnie udusić).

8 komentarzy:

  1. Ostatnio znowu zakochałam się w dramione, więc szukam coraz to nowych opowiadań. Twoje miałam na oku już dłuższy czas — korzystając z okazji, że miałam trochę wolnego, zaczęłam czytać Twoje opowiadanie, gdy jechałam autobusem. Przez całą podróż czytałam, spędziłam ponad trzy godziny z nosem w telefonie i absolutnie nie żałuję!
    Kupiłaś mnie już od pierwszych rozdziałów. Jako że sama uwielbiam pisać opisy, czytać zresztą tak samo, byłam zauroczona wszystkimi opisami już od początku. Te drobiazgi, które opisywałaś z taką precyzją: taaaak bardzo mi się podoba. Żałuję, że nie zaczęłam czytać wcześniej, ale cieszę się, że wreszcie się tu znalazłam; i teraz tak szybko się mnie już nie pozbędziesz!
    Sama historia z obserwatorium, relacja Hermiony i Draco — kupuję to w stu procentach. Zauważyłam, że dzięki temu, że tak powoli rozwija się między nimi ta relacja, wyczekuję ich zwykłego spotkania, krótkiej rozmowy. Podoba mi się, jak łączysz szósty rok nauki i dodajesz do tego swoje wydarzenia. Wszystko jest logiczne (przynajmniej dla mnie) i po prostu... ma sens. :)
    Oprócz tego bardzo mi się podoba, że nie skupiasz się na relacji Hermiona-Draco, ale też opisujesz życie innych bohaterów, ich rozterki, myśli. Mają takie zwyczajne problemy, jakie mają zazwyczaj osoby w ich wieku. Nie wyolbrzymiasz, nie tworzysz na siłę wątków, wszystko jest takie naturalne. Plus nie ma błędów! Czyta się naprawdę przyjemnie.
    Mam nadzieję, że kolejny rozdział już się pisze i nie będziesz kazała nam długo czekać. :) Dodaję do listy blogów i wyczekuję! Jestem niesamowicie ciekawa jak to wszystko się potoczy.

    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, witam w moich skromnych progach! ❤

      Nawet nie wiesz, jak mnie podładowałaś tym komentarzem! Aż mam ochotę już teraz siąść za klawiaturę i pisać (chyba nawet tak zrobię). Jednak na zwykłe spotkanie musisz trochę poczekać - okoliczności na nią niezbyt sprzyjają, a i grzęźniemy coraz bardziej w wojnie. I ach, jak dobrze jest czytać, że wszystko wychodzi naturalnie! To chyba najlepsza pochwała dla mnie. :D

      I obiecuję, że rozdział będzie opublikowany nie później niż za dwa tygodnie - czas chyba ustawiać sobie żelazne terminy, których nie mam prawa przesunąć! Tak, zorganizujmy się troszeczkę. :D

      Usuń
  2. Twoje opowiadanie jest jednym z najlepszych jakie czytałam. Jest naprawdę bardzo dobre. Ciekawe czy Draco zapyta Snap'a o runy na jego szawce i czy odważy się otworzyć dziennik. 😁Na twoje opowiadanie warto czekać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rumienię się przez Ciebie! Ale dziękuję. ❤ A czy zapyta? To będzie zależało głównie od tego, jak bardzo będzie potrafił się zdystansować - w końcu jego stosunki ze Snape'em są wręcz okropne. Natomiast dziennik... Trochę ciekawości przecież mu nie zaszkodzi, prawda? :D

      Usuń
  3. Zatrzymałam się na jedenastym rozdziale i już żałuję, że na resztę będę miała czas dopiero wieczorem.

    Piszesz wspaniale, pod którymś rozdziałem, ktoś zaznaczył, iż wprowadzasz innych w kompleksy. Zgadzam się. Podobnie, jak u Mrs M Twoja historia przyciąga uwagę, wszystko jest tak smaczne i przyjemne, że aż ciężko się od tego oderwać.

    Bardzo podoba mi się sposób, w jaki ukazujesz relację Hermiony i Harry'ego. Wygląda to naturalnie i daje pole do wyobraźni.

    Pisanie to trudna sztuka, ale Tobie wychodzi cudownie. Wieczorem od razu wracam po rozdział dwunasty i mam nadzieję, że za chwilę pojawią się kolejne części.

    Pozdrawiam Cię gorącą, życzę dużo weny i zapraszam do mnie, paradoksalne.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dla mnie wspaniale jest czytać takie komentarze! ❤ Tak mi podwyższacie samoocenę, że cholera jasna! xD

      W każdym razie witam w moich skromnych progach i mam nadzieję, że tak szybko mnie nie opuścisz. A następne części z pewnością się pojawią, tylko ta chwila może się troszeczkę wydłużyć. Ale czego się nie robi dla Czytelników? Spinam pośladki i lecę pisać, a nuż się uda w ten weekend coś opublikować. :D

      Usuń
  4. Aj jak mnie tu dawno nie było. To już ponad rok! Nawet nie wiedziałam, że tak szybko ten czas zleciał, ale obiecałam, że wrócę, więc jestem i komentuje B) No chociaż chwile mi zeszło przeczytanie wszystkiego od początku, bo ostatnio nie mam zbyt dużo wolnego czasu, ale starałam się ogarniać to w każdej wolnej chwili (tak jak np teraz na niemieckim xD) Juz zapomniałam jak genialnie piszesz! Kocham twoje opisy ❤ Wiem, że się powtarzam, ale no muszę, one są cudne ;;
    Jestem ciekawa jak Draco rozwiąże sprawę ze Snape'em i runami. Przez ich złe stosnki raczej tak po prostu nie podejdzie do niego i nie zapyta, chociaż desperacja zmusza do różnych rzeczy... Czekam też na to jak potoczą się sprawy z dziennikami kto napisze pierwszy (zakładam że Draco xD) i o czym. Naprawdę lubię rozmowy Draco i Hermiony ;; Uwielbiam tez relacje Hermiony i Harry'ego no i... to chyba tyle xD Teraz tylko czekam na następny rozdział~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rok, nie rok, ale dotarłaś! I dziękuję! Moje serduszko pęka z dumy, kiedy widzę te wszystkie pochwały! ❤

      Tak, teraz przyjdą trudne decyzje do podjęcia przez Draco. I w sumie przez wszystkich, ale nikogo chyba nie zdziwi, że akcja się zagęszcza. :D

      I postaram się, żebyś długo nie czekała.

      Usuń

JEŻELI KOMENTUJESZ, TO WIEDZ, ŻE JESTEM Z CIEBIE DUMNA! :)