Rozdział czternasty

Draco po chwili podniósł się, czując dziwne ciążenie w nogach. Spuścił ręce wzdłuż ciała i podszedł wolno do książki, którą cisnął przed chwilą. Uklęknął i podniósł ją. Srebrzyste oczy były uważnie wpatrzone w wyżłobione litery, ale jednocześnie wydawało się, że młodzieniec ich nie dostrzegał, owładnięty przez sztorm szalejących myśli. Przesunął delikatnie opuszkami po gładkiej powierzchni podręcznika.
Nagle w jego głowie pojawiło się wspomnienie chorej matki.
— Powstać z popiołów — wyszeptał, smakując słowa. — Najpierw trzeba stać się feniksem, matko — parsknął, chociaż nie brzmiał na rozbawionego.
Stanął zaraz na chwiejnych nogach, czując otępienie. Położył książkę na dość szerokim stoliku obok drzwi, po czym poprawił smętnie wiszący krawat.
— Merlinie, dopomóż — westchnął, a jego głos brzmiał niezwykle słabo. — Dopomóż — powtórzył trochę pewniej, by chwilę później wyjść z dormitorium.
Zwrócił swoje kroki w stronę dwójki przyjaciół. Mimowolnie uśmiech zajaśniał na jego ustach, kiedy to słowo pełne ironii zagrzmiało w jego głowie.
— Kto wygrywa? — zapytał leniwie, stwarzając pozory dla sępów siedzących w Pokoju Wspólnym Slytherinu.
— Eee... — zaczął Goyle, drapiąc się po drugim podbródku. Wpatrywał się w szachownicę, jakby była na niej wygrawerowana odpowiedź. — Remis? — wysunął niepewnie, zerkając małymi oczkami na swojego towarzysza.
— Tak, tak — potwierdził pospiesznie Crabbe, kiwając przy tym energicznie głową. — Chciałeś coś, Draco?
— Za godzinę mamy transmutację, a, znając życie, pewnie nie napisaliście referatu, który zadała McGonagall?
Wincenty otworzył usta, by zaprzeczyć i przypomnieć mu, że przecież odrobili to dzień wcześniej, ale dostał mało subtelne szturchnięcie łokciem.
— Dzięki, Draco — odezwał się Goyle, uśmiechając się zbyt szeroko, by było to szczere. — Schowamy tylko szachy i pójdziemy do biblioteki — dodał, trącając znowu Crabbe’a, który marszczył brwi, usiłując zorientować się, o co chodziło.
— Tam, gdzie zawsze — mruknął jeszcze chłopak.
Utrzymał na nich nieczytelny wzrok jeszcze przez parę sekund. Zaraz potem odkręcił się i wyszedł na korytarz, z trudem nie zdradzając niczego, chociaż czuł się rozrywany przez masę sprzecznych emocji.
Co się z nim, do cholery, działo?
Słabość i bezsilność go przytłaczały, kiedy miotał się w cyklonie kompletnie nieznanych uczuć. A to wszystko przez ostatnie tygodnie, które wywróciły jego światopogląd do góry nogami. Draco mimowolnie parsknął, wiedząc, że okłamywał samego siebie. Granger, choroba matki i odsunięcie się od przyjaciół tylko pomogły w nieuniknionym wzroście wątpliwości w potęgę czystokrwistych i nieomylnego Czarnego Pana. To nie inteligentne rozmowy — Merlinie, nawet nie wiedział, jak bardzo ich pragnął — ze szlamowatą Gryfonką, to nie ciepły, irytujący uśmiech matki... To nie zranione, wyrachowane spojrzenia jemu najbliższych sprawiły, że zaczął wątpić.
Ślizgon nadal nie potrafił zrozumieć, dlaczego dziwne ciepło rozlewało się po jego zamarzniętym ciele, kiedy spoglądał w szeroko otwarte oczy o niezwykłej, miodowej barwie. Doskonale pamiętał tę chwilę, gdy jej roziskrzone tęczówki odruchowo spoczęły na nim, zaraz po tym, jak znaleźli się po raz pierwszy w obserwatorium. Podświadomie wiedział, że wraz z ujrzeniem bladej twarzy dziewczyny oświetlonej blaskiem księżyca nie będzie w stanie żyć jak wcześniej. Była taka inna, niż to, co znał. Zdawał sobie sprawę, że igrał z ogniem, spotykając się z nią. Nawet nie chodziło o jego reputację — nie sądził, by którykolwiek z uczniów w to uwierzył... Nie, z pewnością nie o to chodziło. Martwił się jedynie niepewną pozycją rodziny i nikłym zaufaniem Lorda do nich. Nie chciał sobie nawet wyobrażać, co by się stało, gdyby jego wuj, Severus, zapragnął więcej dowodów na swoją niezachwianą lojalność.
Nadal czuł upokorzenie, które nie słabło ani na moment, kiedy uświadamiał sobie, jak bardzo bezmyślnie rozegrał tę sytuację z Granger. Gdyby nie bliskie relacje ze Snape'em, byłby już na celowniku. Chociaż tak naprawdę był na nim od dawna. Nie chciał jednak, by rodzice płacili za jego błędy. Nie chciał niepotrzebnej śmierci ani hańby, którą okryłby ród, gdyby ktoś dowiedział się o przyjaciółce Pottera, jego, zdawałoby się, największego wroga.
Merlinie, dlaczego jego życie musiało być takie popieprzone?
— Weź się w garść — warknął do siebie, kiedy ukrył się za drzwiami w łazience Jęczącej Marty. — Jesteś zwykłym słabeuszem — szepnął, opierając dłonie o chłodną umywalkę. Spojrzał w lustrzane odbicie i znienawidził się jeszcze bardziej za rozszerzone ze strachu źrenice. — Tchórzem, który nie potrafi ochronić nikogo... Nawet siebie — dodał, zaciskając mocno powieki.
Draco śmiał twierdzić, że było to jedyną logiczną rzeczą w jego życiu.
Był nic niewart.
Skrzypnięcie zawiasów za jego plecami pozwoliło mu na odzyskanie kontroli nad ciałem. Jego plecy wyprostowały się, a on sam spojrzał na wchodzących Ślizgonów z ironicznym uśmiechem przyklejonym do pobladłej twarzy.
— Wiecie, co robić — powiedział, lekko chrypiąc. Podał im dwie szczelnie zamknięte buteleczki. — Do dna — sarknął, nie mogąc się powstrzymać.
Crabbe zerknął z obrzydzeniem na eliksir.
— Mam nadzieję, że Czarny Pan nam to szczodrze wynagrodzi — wymamrotał, po czym wypił swoją porcję.
Po chwili przed Draconem stanęły dwie drobne dziewczynki spoglądające na niego z zażenowaniem. Podniósł zaledwie brew, jakby prowokował ich do wyrażenia sprzeciwu, by zaraz nonszalancko machnąć różdżką. Wcześniejsze obwisłe mundurki dopasowały się do maleńkich ciał, a zielone krawaty zmieniły swój kolor na słoneczną żółć.
— Panie przodem — mruknął, popychając ich do drzwi. Poczekał aż echo kroków umilkło, by rzucić na siebie zaklęcie kameleona. — Już się nie mogę doczekać końca tej farsy — stęknął, wzdychając zaraz ciężko. — Dalej, Malfoy, pokaż im, że nie dasz się złamać — całkowicie, dodał zaraz w myślach, mając wrażenie, że wystarczyłoby silniejsze dmuchnięcie, by rozpadł się na jeszcze marniejsze kawałki.
Spokojnym krokiem kluczył po rozwidleniach korytarzy, podświadomie odwlekając moment zetknięcia się z szafką zniknięć. Ale, jak już wiadomo, los bywa przewrotny i nie minęła chwila, a srebrzyste oczy napotkały niepewne Puchonki stojące samotnie na siódmym piętrze. Chłopak dotknął delikatnie ramienia jednej z nich. Potem przeszedł trzy razy wzdłuż ściany, na której automatycznie pojawiły się misternie zdobione drzwi. Złapał za klamkę i nacisnął ją, czując minimalny opór. Słysząc za sobą głuche trzaśnięcie, pozwolił zaklęciu niewidzialności opaść.
Draco wypuścił powietrze, czując dziwną ulgę ale i osamotnienie. Przygryzł mocno dolną wargę, na powrót stając się zagubionym chłopcem. Powoli podszedł do szafki i wbił spojrzenie w dziwne zawijasy wyrzeźbione w ciemnym drewnie. Z obawą w oczach dotknął chłodnych drzwiczek, które szczelnie zamknięte trzymały w sobie szansę dla niego. Nie był tylko pewien, czy chciał tej szansy.
— Oczyść umysł — rozkazał sobie, próbując uporządkować fakty. — Zacznij od tego, co wiesz, później szukaj rozwiązania — mruknął, przymykając mimowolnie powieki.
Oparł czoło o wypolerowaną powierzchnię szafki, kiedy poczuł, jak wszystko zaczęło tracić znaczenie — pozostał tylko jego równomierny oddech. Wcześniejsze zmęczenie odeszło w niepamięć, a on pozwolił ponieść się ogłuszającemu biciu swojego serca. Prawie uśmiechnął się z rozbawieniem, kiedy zorientował się, że w jego piersi jednak coś było.
Nie wiedział, ile tkwił w tej pozycji, ale kiedy otworzył oczy, poczuł się dziwnie odcięty od rzeczywistości. Podszedł chwiejnie do najbliższej kanapy i oparł się o nią. Rozejrzał się nieprzytomnie po pomieszczeniu.
— Mogę zacząć kopać dół na trumnę, jeżeli w takim tempie zamierzam naprawiać tę cholerną szafkę — wymamrotał, przejeżdżając dłonią po twarzy.
Odepchnął się delikatnie od kanapy, stając na niepewnych nogach. Zamrugał szybko, próbując przywrócić jasność myśli. Miał wrażenie, że tracił zmysły. Nie znajdował innego wytłumaczenia na te huśtawki nastroju.
— Co za idiotyzm — parsknął, po czym pokręcił głową. — Mogę już rezerwować miejsce w świętym Mungu, z ochotą przyjmą kolejnego szaleńca do ich bogatej kolekcji.
Zdawał sobie sprawę, że to nie było normalne. Ale czy jego życie kiedykolwiek takie było?
— Może Blaise miał rację? — wyszeptał, spoglądając na szafkę.
Młodzieniec nie potrafił zapomnieć kpin przyjaciela. Tak bardzo chciał wiedzieć, czy postępował dobrze, trzymając się z daleka ze swoimi problemami.
Dobrze? To nie było odpowiednie słowo. Nie pasowało do niego.
— Skup się — warknął nagle, zaciskając palce na roztrzepanych włosach. — Co mówiła ta cholerna książka? — Zmarszczył brwi w zamyśleniu. — Było coś o...
Zanim ta myśl w pełni ukształtowała się w jego głowie, podszedł zdecydowanym krokiem do szafki i otworzył ją. Utkwił wzrok w pozornie pustym wnętrzu, które wręcz go odpychało, ale on dawno przestał zwracać na to uwagę. Kucnął, by przyjrzeć się bliżej dolnej półce.
— Szafka została obłożona potężnymi zaklęciami... — mruczał, omiatając wzrokiem głębię mebla. — Dodatkowo czarny bez, sam w sobie potężny, acz nieokiełznany i nieprzewidywalny w swoich magicznych właściwościach... — Draco westchnął ciężko, po czym usiadł i oparł brodę o kościste kolana. — Szkoda, że autor tak niejasno wyrażał się o konsekwencjach jej używania — burknął, krzywiąc się nieznacznie. — W każdym razie wspominał coś o niebezpiecznych skutkach używania i jednoczesnych korzyściach.
Mimowolnie w jego głowie ukształtowało się wspomnienie rozmowy z Granger. Nie chciał zawracać sobie tym głowy, ale... Miał przeczucie, że Australijczycy mogli dokonać przełomu, który byłby w stanie zaważyć nad jego obecną sytuacją. Dlaczego?
Przez te ostatnie miesiące uparcie ignorował pogarszający się stan zdrowia, w końcu czuł olbrzymią, wręcz przygniatającą presję. Nie mógł jednak zignorować niepewnego poziomu magii — ilekroć podnosił różdżkę, przez jego dłoń przepływały impulsy dość niezwykłe i wcześniej niedoświadczone. Zawsze odczuwał przyjemne mrowienie, ewentualnie miarowe pulsowanie, ale nie w takim stopniu co w minionym czasie. I chociaż był bardziej niż świadom, że mogła to być jedynie sprytna zagrywka jego umysłu i durna wyobraźnia, to... Miał przeczucie, że coś w tym było. Bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że wokół szafki ukształtował się tak bardzo nienaturalny okrąg?
W tamtym momencie poczuł się jeszcze bardziej zagubiony. Jakiś głos w jego głowie nieustannie powtarzał mu, że to mogła być o wiele większa sprawa, z którą nie powinien zadzierać ani tym bardziej się wtrącać.
Draco nie potrafił jednak powiedzieć sobie „stop”. Nie, kiedy na szali ważyło się nie tylko jego życie. A za matkę i ojca był gotów wstąpić choćby w zastępy piekieł.
— W sumie szeregi Czarnego Pana niezbyt się od nich różnią — mruknął szczerze rozbawiony. Omiótł srebrzystymi oczyma misterne zdobienia szafki, nie mogąc się powstrzymać od groteskowego uśmiechu. — Niczym się nie różnią.
Jego szept rozbrzmiewał jeszcze długo w pustym pomieszczeniu, nasycając powietrze nieprzyjemnym napięciem, które nie opadło nawet po wyjściu młodzieńca.

*****

Końcówka węgla zatrzymała się nad kartką, jakby bojąc się zniszczyć jego biel, by zaraz pewnie nakreślić pierwszą linię. Kolejne pociągnięcia z pozoru wyglądały chaotycznie, ale razem tworzyły swoją odrębną harmonię. Spomiędzy smukłych acz żylastych palców wyłaniała się twarz dziewczyny o przeszywającym spojrzeniu. Dean Thomas nieświadomie przygryzł wargi, w pełni skupiając się na idealnym odwzorowaniu najmniejszych szczegółów. Nie zdołał nawet zauważyć, kiedy czyjś cień padł na jego rysunek.
— Uwielbiam patrzeć, jak tworzysz — przyznała Ginny, po czym oparła głowę o ramię swojego chłopaka. — Niesamowite — szepnęła wprost do jego ucha.
— Dziękuję — wychrypiał, uśmiechając się lekko. — Szkoda tylko, że jesteś tak tragiczną modelką — wymamrotał, próbując któryś raz z kolei narysować prawie niewidoczny dołeczek jej w lewym policzku.
Ta jedynie wywróciła oczyma, nie odpowiadając. Po chwili wyprostowała się i z wahaniem zaproponowała:
— Masz ochotę na partyjkę Eksplodującego Durnia?
Dean spojrzał na nią z zaskoczeniem.
— Czy to nie ty mówiłaś, że nie umiem w to grać i będzie lepiej dla społeczeństwa, jeżeli skupię się na czymś innym, co nie wymaga strategicznego myślenia? — rzucił pozornie spokojnym tonem.
Najmłodsza z Weasleyów skrzywiła się. Usiadła na oparciu fotela, opierając jedną dłoń na jego przedramieniu.
— Wiesz, że nie mówiłam tego poważnie.
— Znam trochę inną wersję zdarzeń — mruknął, a dziwny spokój nadal przebrzmiewał w jego głosie.
Dziewczyna mimowolnie zacisnęła szczękę, czując nagłą wściekłość.
— To był tylko żart, rozumiem, że nie masz do siebie ani trochę dystansu...
— Słucham? Ja nie mam dystansu? — powtórzył za nią, zamykając gwałtownie notes.
Ginny pokręciła głową, chcąc go powstrzymać od dalszych słów.
— Wiesz co? To chyba nie ma sensu. Ostatnio nie robimy nic innego tylko się kłócimy.
Cała złość, jaką czuł Thomas, zniknęła w mgnieniu oka. Złapał za jej dłoń, ściskając mocno, jakby próbował zatrzymać dalsze zdania. Zaskoczona Gryfonka syknęła cicho, ale i to straciło znaczenie, kiedy ujrzała desperację w tych na ogół ciepłych oczach.
— Proszę, Ginny, nie rób mi tego — wyszeptał. — Kocham cię — wyznał, nie bojąc się tej deklaracji. — Kocham.
Weasleyówna westchnęła cicho, jakby ze zrezygnowaniem.
— Ja... Po prostu widzę, że oboje się męczymy. Ty potrzebujesz jakiejś bardziej statecznej dziewczyny, a ja potrzebuję...
— Pottera? — przerwał jej z przekąsem. — Nawet nie zaprzeczaj, bo wiem, że ciągle coś do niego czujesz. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak mu tego zazdroszczę — przyznał niechętnie, nie spuszczając zranionego spojrzenia z orzechowych, bezdennych oczu. — Ale jakoś przetrwaliśmy parę miesięcy, nie chciałbym zmarnować tego czasu przez kilka sprzeczek. Wierzę, że damy radę, o ile oboje się o to postaramy.
Nie potrafiła mu odmówić. Co z tego, że czuła się, jakby zdradzała Harry'ego? Nie była z nim i nigdy nie będzie, nie mogła się dalej oszukiwać. A tak mogła być szczęśliwa z kimś, kto ją kochał.
Przynajmniej to próbowała sobie wmówić, kiedy miękkie wargi natarły na nią. Oddała pocałunek z może trochę mniejszą żarliwością, próbując pozbyć się dziwnej wilgoci w kącikach oczu.

*****

Ron uparcie wpatrywał się w swoje wypracowanie z transmutacji, czując, jak czas niebezpiecznie się kurczy. Został mu niecały kwadrans, zanim lekcje z profesor McGonagall by się zaczęły, a nie miał jeszcze co najmniej dwóch akapitów.
— Nie mów, że jeszcze tego nie napisałeś, Mon-Ron — odezwał się z niedowierzaniem Harry, przysuwając się, by lepiej zobaczyć, co już naskrobał jego przyjaciel. Ten tylko spojrzał na niego z paniką rosnącą w oczach. — Nie mogłeś poprosić Hermiony? Mi pomogła, co prawda, wcześniej musiałem się nasłuchać, jak to nie jest moim osobistym skrzatem domowym do odrabiania prac domowych... Nawiasem mówiąc, jestem ciekawy, co się stało w tamtym momencie z jej WSZĄ, ale... Dobrze się czujesz? — zapytał nagle, przerywając nieskładną wypowiedź. Uszy Rona podejrzanie poczerwieniały na samo wspomnienie przyjaciółki. Brunet jęknął, uświadamiając coś sobie. — Nie mów mi, że znowu się pokłóciliście?
— Nie pokłóciliśmy się — odpowiedział młody Weasley, ale nie wyglądał na zbyt pewnego siebie.
— Nie możesz jej najzwyczajniej przeprosić, a następnie zgadzać się z nią we wszystkim, co powie, przez jakiś czas? Znasz przecież Hermionę i wiesz, jak uwielbia mieć rację, pokazując nam, zwykłym śmiertelnikom, że się mylimy.
Weasley mimowolnie uśmiechnął się, kiedy usłyszał trafne spostrzeżenia swojego najlepszego kumpla. Zaraz jednak pokręcił głową, a w orzechowych oczach zalśniło coś, co trudno było odczytać.
— Tym razem to nie jest takie proste — mruknął. — Ale zamierzam naprawić tę sytuację, nie martw się, trzeba dać jedynie trochę czasu — obiecał, patrząc na niego z poczuciem winy. — Wiem, że czujesz się rozdarty pomiędzy mną a Herm, ale... Daj nam trochę czasu, dobrze?
Harry popatrzył na niego ze smutkiem, kręcąc głową. Odruchowo podniósł dłoń, by przeczesać niesforne włosy, ale zatrzymał ją w połowie ruchu.
— Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, co zamierzasz zrobić — powiedział tylko, po czym zmienił temat: — Ostatnio zauważyłem, że Malfoy coraz częściej znika, i...
— Stary — jęknął Ron — miałeś dać sobie z tym spokój. Zaufaj Dumbledore'owi, jasne?
— Dumbledore jest człowiekiem i popełnia błędy — upierał się Potter.
— Dumbledore jest też dyrektorem — odezwała się Hermiona, pojawiając się znikąd. — Byłabym wdzięczna, gdybyście okazali mu jakikolwiek szacunek.
— Masz teraz wolną chwilkę? — zapytał nagle Harry, postanawiając zignorować jej wtrącenie. — Ron ma proble...
— Nie mam żadnych problemów — zaakcentował ów Gryfon, zaciskając palce na pergaminie z nieskończonym referatem.
Podniósł się, może zbyt gwałtownie, i z wypisanym na twarzy zdenerwowaniem ukrył się za drzwiami dormitorium. Wszystko nie trwało więcej niż parę sekund. Pozostała dwójka przyjaciół popatrzyła po sobie z niezrozumieniem, chociaż w miodowych oczach przebijał się cień smutku.
— Eee... — zaczął elokwentnie rzekomy Wybraniec. Utrzymywał wzrok jeszcze przez chwilę w tamtym kierunku, po czym spojrzał na dziewczynę podejrzliwie. — Mogę wiedzieć, co wy, do jasnej cholery, wyrabiacie?! Mieliście się pogodzić!
Gryfonka przygryzła wargę, spuszczając głowę. Próbowała opanować zmieniające się jak w kalejdoskopie emocje, ale nie szło jej najlepiej. Wierzyła... Nie, miała nadzieję, że udałoby się im przeskoczyć do porządku dziennego, gdyby tylko... No właśnie. Panna Granger nie wiedziała, co mogłaby wstawić po tym gdyby. Przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ona i Ron byli wbrew pozorom bardzo podobni; równie uparci co wybuchowi.
Malinowe usta nieświadomie wygięły się do góry.
— To nic, Harry — powiedziała dziwnym tonem, jakby w końcu się z czymś pogodziła, z czymś, z czym walczyła już przez dłuższy czas. — Widocznie nie możemy przeżyć dnia bez kłótni.
Potter nie mógł powstrzymać się od odwzajemnienia uśmiechu. Bez uprzedzenia przyciągnął do siebie drobną sylwetkę i przytulił ją mocno, nie zwracając uwagi na krótki okrzyk sprzeciwu.
— Będzie dobrze, musi być — wyszeptał jej do ucha, wdychając mimowolnie zapach jej kwiatowych perfum. — Nie pozwolę, by było inaczej — dodał, a w jego głos wdarły się nutki stanowczości i czegoś, przez co niekontrolowanie zadrżała.
Zacisnęła powieki, mocno zaczepiając paznokcie w plecy przyjaciela. Zdała sobie sprawę, że Harry mówił o wiele ważniejszej sprawie, która niesprawiedliwie osiadła na ich barkach, a której spojrzenie krwistych oczu nieprzerwanie ich przenikało.
Eufemizmem byłoby powiedzieć, że się bała, ale to nie czas na płacz. Mogli jedynie stanąć w ramię w ramię, nie bacząc na niesprawiedliwie rozdane szanse.
— Będzie dobrze — powtórzyła, wkładając w te słowa całą swoją wiarę. Trwała jeszcze przez chwilę w bezpiecznym uścisku. — Musimy iść na transmutację.
— Jasne. — Uśmiechnął się ciepło, podnosząc się, by potem wyciągnąć dłoń do Hermiony. — Więc chodźmy.

*****

Panna Brown zdążyła złapać za ramię torby, zanim uciekła spod surowego wzroku profesor McGonagall. Jej bystre, morskie oczęta wychwyciły charakterystyczną, rudą czuprynę, więc z mimowolnym uśmiechem ruszyła w tamtą stronę.
— Masz ochotę na spacer? Mam dość nauki na dzisiejszy dzień, zwłaszcza że musiałam wczoraj siedzieć do późna nad tą głupią pracą domową — wyrzucała z siebie kolejne słowa, kiedy tylko zrównała kroku z Ronem. Ten zerknął na nią, nic nie mówiąc. — Nawet nie wiesz, jak bardzo tragiczny dla cery jest brak snu — dodała z mocą, po czym zacisnęła usta, jakby obrzydziła ją sama wizja.
— Ja chyba nie wyglądam tragicznie? — zapytał, ale sprawiał wrażenie niezbyt obecnego. — Przez pół nocy słuchałem relacji w radiu z towarzyskiego meczu między Armatami z Chudley a Niezrównanymi ze Stonewall. To cud, że nie ponieśli sromotnej klęski.
Wzruszyła ramionami, nie orientując się, dlaczego jakieś tam Armaty miałyby przegrać i dlaczego był tym tak załamany. Sięgnęła za to i splotła swoją drobną dłoń z jego dużą, poznaczoną siateczką zrogowaceń i prawie niewyczuwalnych blizn. Uniosła jeszcze wyżej kąciki ust, kiedy przypomniała sobie zażenowanie Weasleya, kiedy o to zapytała, i jego próbę szybkiej zmiany tematu.
Skierowała oczy trochę wyżej na zamyślony profil swojego chłopaka. Uśmiech zniknął samoistnie, a gdzieś w środku Lavender poczuła delikatne ukłucia, które z przyjemnością nie miały nic wspólnego. Nie wiedziała, co się stało z tym zabawnym, lekko nieokrzesanym rudzielcem, który skradł jej serce tamtego roku. Była za to coraz bardziej pewna, że wszystko, co ich jako pary dotyczyło, było robione na pokaz. Czuła, że obok niej zamiast zakochanego nastolatka szedł wyszkolony robot. A serce tylko bolało.
Niepewny głos przegonił mgłę myśli, która zawładnęła jej głową.
— Coś się stało?
— Nic — odrzekła lekkim tonem. — Rozmawiałeś z Hermioną?
— Dlaczego o nią pytasz? — zdziwił się Ron. Wskazał na pustą ławkę stojącą na dziedzińcu zamku. — Usiądziemy?
— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie — burknęła, kiedy tylko usadowili się wśród zabawnie powyginanych drzew.
Chłopak wypuścił ciężko powietrze i ścisnął mocniej jej dłoń.
— Nie powinnaś się tym przejmować — odezwał się wreszcie. Automatycznie poczuł gorąco na policzkach, gdy napotkał podejrzliwość przebijającą się w morskich oczach. — To naprawdę nic takiego — wymamrotał, dzielnie utrzymując kontakt wzrokowy.
— Och, z pewnością.
Zapadła pomiędzy nimi nieznośna cisza. Dziewczyna poruszyła się lekko, jakby chciała odegnać tamte napięcie. Nagle poczuła się rozczarowana. I zraniona. Wzięła głęboki wdech, chcąc się uspokoić choć na moment. Delikatna i zarazem ostra woń wdarła się do jej nozdrzy.
— Buchające Pomarańcze — powiedział za nią Ron, patrząc na drzewa rosnące obok nich. Złocisty pył osiadł na powykręcanych, czarnych jak zamarznięty grunt gałęzi, zastępując wiosenną zieleń tysiąca liści. — Mama zawsze chciała zdobyć parę nasion i zasadzić przy oknie w kuchni. Twierdziła, że nutka tych owoców i łyk zwykłej herbaty jest w stanie rozgrzać cię na następne kilkanaście godzin.
— Moja ciotka, Dorothy, kiedyś miała maleńkie drzewko w ogrodzie. Nie wiem, co się z nim stało, ale wiem, że kiedyś zasadzę je obok naszego domu — wyszeptała, opierając się o ramię Gryfona.
Ten wyczuwalnie zesztywniał.
— Naszego? Nie wybiegasz za daleko w przyszłość?
Lavender odsunęła się i spojrzała na niego badawczo.
— Może i tak, ale czy nie do tego dążymy?
— Dążymy? — wykrztusił z ledwością. Poderwał się z ławki i zaczął: — Na Merlina, nie tak dawno nawet ze sobą nie chodziliśmy, a ty wyskakujesz z... z... z czymś takim! — wykrzyczał.
— A może to ja powinnam zacząć panikować na samą myśl, że spędzasz czas z Granger? — wysunęła, stając naprzeciw niego. — Uważasz, że nie widzę twojego wzroku? I tego, jak powoli odsuwasz się ode mnie? Na początku to ignorowałam, myśląc, że ci przejdzie, ale teraz nie jestem tego taka pewna — szepnęła, mając wrażenie, że widzi Rona po raz pierwszy w życiu. — Zastanów się, co robisz — dodała, zanim odwróciła się i prawie biegiem wróciła do zamku.

*****

Witam! Po wielu próbach spisania scen, które miałam w głowie, wiecznym kasowaniu zdań, przeredagowaniu ich miliony razy i poddaniu ogólnej obróbce całego tekstu nie mniejszej ilości razy wróciłam z rozdziałem czternastym. Nic specjalnego się w nim nie działo, ale jestem zadowolona, bo udało mi się zawrzeć ¾ tego, co chciałam tutaj zmieścić (w końcu usunęłam całkowicie Notta, który obraził się na mnie śmiertelnie, nie wiem nawet dlaczego, i oddaliłam Longbottoma do następnego rozdziału). Z długości też jestem całkiem zadowolona (zawsze mogło być lepiej), ale patrząc na wcześniejsze — pożal się, Merlinie — długości rozdziałów... Dzisiaj przybliżyłam Wam ogólne przemyślenia bohaterów, natomiast w następnych postaram się o jakąś konfrontację, ale o tym — mam nadzieję — niedługo. I jeżeli znowu będziecie musieli czekać tyle czasu na aktualizację, to... Skopię porządnie tyłek swojej wenie, która sprawia, że wszystkie zdania brzmią nijako.



I pozdrawiam wszystkich komentujących — to dla Was szczułam swoją klawiaturę, by uszczknąć kawałek rozdziału — dziękuję Wam za każde słowo, nawet nie wiecie, jak to pomaga. :)

8 komentarzy:

  1. Jeej, widać, że do tego rozdziału szczególnie się przyłożyłaś. Może nie było zbyt wiele akcji, ale bardzo podobały mi się przemyślenia bohaterów. Świetnie, że pojawili się Dean i Lavender. Dużo się teraz dzieje pomiędzy wszystkimi parami i jestem niesamowicie ciekawa, jak to wszystko rozwiążesz!
    I jak zwykle - nie mogę się doczekać następnego rozdziału, życzę dużo weny i do następnego! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi to słyszeć. ^.^

      Prawda, przyłożyłam się do tego rozdziału, bo stwierdziłam, że jak już kazałam Wam tyle czekać, to chociaż niech będzie na co.

      Zdradzę jeszcze tylko, że planuję coś dla Lavender, bo w moich oczach zasługuje na trochę większą rolę niż bycie tą, która chodzi z Ronem i od czasu do czasu rzuca cięte uwagi na temat Hermiony.

      I dziękuję za komentarz! ❤

      Usuń
  2. Uwielbiam to, jak piszesz i jak opisujesz uczucia bohaterów, ich przemyślenia i czyny. Jak czytam twoje opowiadanie bądź miniaturki, mam wrażenie jakbym znajdowała się w tym świecie, razem z postaciami i patrzyła na to wszystko tak z boku. To cudowne, tym bardziej że u mnie to rzadkość. Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem.
    Co do rozdziału - bardzo podoba mi się jak Dracze rozmawia sam ze sobą. W sumie to.. Tak jakby mi do niego pasuje. Od zawsze tak naprawdę samotny, nie ufajacy zbytnio innym ludziom. O taak. A do Panny Granger natomiast wtracanie się do rozmowy. ;) Oj tak, ona to wszędzie musi dorzucić swoje trzy grosze. :D
    Rozdział jak zawsze cudowny, to normalka u Ciebie. Czekam na więcej, trzymaj się! ;)
    X.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, dziękuję! Aż chce się pisać i pisać, jak się czyta takie komentarze. ❤

      I nawet nie wiesz, jaką ulgę czuję za każdym razem, kiedy ktoś pisze, że bohaterowie zachowali się kanonicznie. Też uważam, że Draco to jeden z tych samotnych dzieciaków, które nigdy nie nauczyły się komuś ufać ot tak, po prostu. A Hermiona... Mogę ją lubić, ale nie mogę zignorować, że jest z lekka irytująca. Ale któż jest bez wad? ;)

      Jeszcze raz dziękuję za komentarz!

      Usuń
  3. Nie mam do czego się przyczepić! Piszesz świetne opisy, tekst jest czytelny i estetyczny, aż przyjemnie do niego zasiąść. Jestem ciekawa jak to dalej poprowadzisz, więc czekam na 15 rozdział!
    Trzymaj się ciepło,
    http://precious-fondness.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! ❤

      A za rozdział piętnasty już się zabieram. ^.^

      Usuń
  4. Bardzo przyjemnie mi się to czytało :)Juz się nie mogę doczekać, dalszych losów bohaterów :D

    OdpowiedzUsuń

JEŻELI KOMENTUJESZ, TO WIEDZ, ŻE JESTEM Z CIEBIE DUMNA! :)