Draco
po chwili podniósł się, czując dziwne ciążenie w nogach.
Spuścił ręce wzdłuż ciała i podszedł wolno do książki, którą
cisnął przed chwilą. Uklęknął i podniósł ją. Srebrzyste
oczy były uważnie wpatrzone w wyżłobione litery, ale jednocześnie
wydawało się, że młodzieniec ich nie dostrzegał, owładnięty
przez sztorm szalejących myśli. Przesunął delikatnie opuszkami po
gładkiej powierzchni podręcznika.
Nagle
w jego głowie pojawiło się wspomnienie chorej matki.
— Powstać
z popiołów — wyszeptał, smakując
słowa. — Najpierw trzeba stać się feniksem,
matko — parsknął, chociaż nie brzmiał na
rozbawionego.
Stanął
zaraz na chwiejnych nogach, czując otępienie. Położył książkę
na dość szerokim stoliku obok drzwi, po czym poprawił smętnie
wiszący krawat.
— Merlinie,
dopomóż — westchnął, a jego głos brzmiał niezwykle
słabo. — Dopomóż — powtórzył trochę
pewniej, by chwilę później wyjść z dormitorium.
Zwrócił
swoje kroki w stronę dwójki przyjaciół. Mimowolnie
uśmiech zajaśniał na jego ustach, kiedy to słowo pełne ironii
zagrzmiało w jego głowie.
— Kto
wygrywa? — zapytał leniwie, stwarzając pozory dla
sępów siedzących w Pokoju Wspólnym Slytherinu.
— Eee... — zaczął
Goyle, drapiąc się po drugim podbródku. Wpatrywał się w
szachownicę, jakby była na niej wygrawerowana
odpowiedź. — Remis? — wysunął niepewnie,
zerkając małymi oczkami na swojego towarzysza.
— Tak,
tak — potwierdził pospiesznie Crabbe, kiwając przy tym
energicznie głową. — Chciałeś coś, Draco?
— Za
godzinę mamy transmutację, a, znając życie, pewnie nie
napisaliście referatu, który zadała McGonagall?
Wincenty
otworzył usta, by zaprzeczyć i przypomnieć mu, że przecież
odrobili to dzień wcześniej, ale dostał mało subtelne
szturchnięcie łokciem.
— Dzięki,
Draco — odezwał się Goyle, uśmiechając się zbyt
szeroko, by było to szczere. — Schowamy tylko szachy i
pójdziemy do biblioteki — dodał, trącając znowu
Crabbe’a, który marszczył brwi, usiłując zorientować się, o
co chodziło.
— Tam,
gdzie zawsze — mruknął jeszcze chłopak.
Utrzymał
na nich nieczytelny wzrok jeszcze przez parę sekund.
Zaraz potem odkręcił się i wyszedł na korytarz, z
trudem nie zdradzając niczego, chociaż czuł się rozrywany
przez masę sprzecznych emocji.
Co
się z nim, do cholery, działo?
Słabość
i bezsilność go przytłaczały, kiedy miotał się w cyklonie
kompletnie nieznanych uczuć. A to wszystko przez ostatnie
tygodnie, które wywróciły jego światopogląd do góry nogami.
Draco mimowolnie parsknął, wiedząc, że okłamywał samego siebie.
Granger, choroba matki i odsunięcie się od przyjaciół tylko
pomogły w nieuniknionym wzroście wątpliwości w potęgę
czystokrwistych i nieomylnego Czarnego Pana. To nie inteligentne
rozmowy — Merlinie, nawet nie wiedział, jak bardzo ich
pragnął — ze szlamowatą Gryfonką, to nie ciepły,
irytujący uśmiech matki... To nie zranione, wyrachowane
spojrzenia jemu najbliższych sprawiły, że zaczął wątpić.
Ślizgon
nadal nie potrafił zrozumieć, dlaczego dziwne ciepło rozlewało
się po jego zamarzniętym ciele, kiedy spoglądał w szeroko otwarte
oczy o niezwykłej, miodowej barwie. Doskonale pamiętał tę chwilę,
gdy jej roziskrzone tęczówki odruchowo spoczęły na nim, zaraz po
tym, jak znaleźli się po raz pierwszy w obserwatorium.
Podświadomie wiedział, że wraz z ujrzeniem bladej
twarzy dziewczyny oświetlonej blaskiem księżyca nie
będzie w stanie żyć jak wcześniej. Była taka inna, niż to,
co znał. Zdawał sobie sprawę, że igrał z ogniem, spotykając
się z nią. Nawet nie chodziło o jego reputację — nie
sądził, by którykolwiek z uczniów w to
uwierzył... Nie, z pewnością nie o to
chodziło. Martwił się jedynie niepewną
pozycją rodziny i nikłym zaufaniem Lorda do nich. Nie chciał
sobie nawet wyobrażać, co by się stało, gdyby jego wuj, Severus,
zapragnął więcej dowodów na swoją niezachwianą
lojalność.
Nadal
czuł upokorzenie, które nie słabło ani na moment, kiedy
uświadamiał sobie, jak bardzo bezmyślnie rozegrał tę sytuację z
Granger. Gdyby nie bliskie relacje ze Snape'em, byłby już na
celowniku. Chociaż tak naprawdę był na nim od dawna. Nie chciał
jednak, by rodzice płacili za jego błędy. Nie chciał
niepotrzebnej śmierci ani hańby, którą okryłby ród, gdyby ktoś
dowiedział się o przyjaciółce Pottera, jego, zdawałoby
się, największego wroga.
Merlinie,
dlaczego jego życie musiało być takie popieprzone?
— Weź
się w garść — warknął do siebie, kiedy ukrył się
za drzwiami w łazience Jęczącej Marty. — Jesteś
zwykłym słabeuszem — szepnął, opierając dłonie o
chłodną umywalkę. Spojrzał w lustrzane odbicie i znienawidził
się jeszcze bardziej za rozszerzone ze strachu źrenice. — Tchórzem,
który nie potrafi ochronić nikogo... Nawet siebie — dodał,
zaciskając mocno powieki.
Draco
śmiał twierdzić, że było to jedyną logiczną rzeczą w jego
życiu.
Był
nic niewart.
Skrzypnięcie
zawiasów za jego plecami pozwoliło mu na odzyskanie kontroli nad
ciałem. Jego plecy wyprostowały się, a on sam spojrzał na
wchodzących Ślizgonów z ironicznym uśmiechem przyklejonym do
pobladłej twarzy.
— Wiecie,
co robić — powiedział, lekko chrypiąc. Podał im dwie
szczelnie zamknięte buteleczki. — Do dna — sarknął,
nie mogąc się powstrzymać.
Crabbe
zerknął z obrzydzeniem na eliksir.
— Mam
nadzieję, że Czarny Pan nam to szczodrze wynagrodzi — wymamrotał,
po czym wypił swoją porcję.
Po
chwili przed Draconem stanęły dwie drobne dziewczynki spoglądające
na niego z zażenowaniem. Podniósł zaledwie brew, jakby prowokował
ich do wyrażenia sprzeciwu, by zaraz nonszalancko machnąć różdżką.
Wcześniejsze obwisłe mundurki dopasowały się do maleńkich ciał,
a zielone krawaty zmieniły swój kolor na słoneczną żółć.
— Panie
przodem — mruknął, popychając ich do drzwi. Poczekał
aż echo kroków umilkło, by rzucić na siebie zaklęcie
kameleona. — Już się nie mogę doczekać końca tej
farsy — stęknął, wzdychając zaraz ciężko. — Dalej,
Malfoy, pokaż im, że nie dasz się złamać — całkowicie,
dodał zaraz w myślach, mając wrażenie, że wystarczyłoby
silniejsze dmuchnięcie, by rozpadł się na jeszcze marniejsze
kawałki.
Spokojnym
krokiem kluczył po rozwidleniach korytarzy, podświadomie
odwlekając moment zetknięcia się z szafką zniknięć. Ale,
jak już wiadomo, los bywa przewrotny i nie minęła chwila, a
srebrzyste oczy napotkały niepewne Puchonki stojące samotnie na
siódmym piętrze. Chłopak dotknął delikatnie ramienia jednej z
nich. Potem przeszedł trzy razy wzdłuż ściany, na
której automatycznie pojawiły się misternie zdobione
drzwi. Złapał za klamkę i nacisnął ją, czując minimalny
opór. Słysząc za sobą głuche trzaśnięcie,
pozwolił zaklęciu niewidzialności opaść.
Draco
wypuścił powietrze, czując dziwną ulgę ale i osamotnienie.
Przygryzł mocno dolną wargę, na powrót stając się zagubionym
chłopcem. Powoli podszedł do szafki i wbił spojrzenie w
dziwne zawijasy wyrzeźbione w ciemnym drewnie. Z
obawą w oczach dotknął chłodnych drzwiczek, które szczelnie
zamknięte trzymały w sobie szansę dla niego. Nie był
tylko pewien, czy chciał tej szansy.
— Oczyść
umysł — rozkazał sobie, próbując uporządkować
fakty. — Zacznij od tego, co wiesz, później szukaj
rozwiązania — mruknął, przymykając mimowolnie
powieki.
Oparł
czoło o wypolerowaną powierzchnię szafki, kiedy poczuł, jak
wszystko zaczęło tracić znaczenie — pozostał
tylko jego równomierny oddech. Wcześniejsze zmęczenie
odeszło w niepamięć, a on pozwolił ponieść się ogłuszającemu
biciu swojego serca. Prawie uśmiechnął się z rozbawieniem, kiedy
zorientował się, że w jego piersi jednak coś było.
Nie
wiedział, ile tkwił w tej pozycji, ale kiedy otworzył oczy, poczuł
się dziwnie odcięty od rzeczywistości. Podszedł chwiejnie do
najbliższej kanapy i oparł się o nią. Rozejrzał się
nieprzytomnie po pomieszczeniu.
— Mogę
zacząć kopać dół na trumnę, jeżeli w takim tempie zamierzam
naprawiać tę cholerną szafkę — wymamrotał,
przejeżdżając dłonią po twarzy.
Odepchnął
się delikatnie od kanapy, stając na niepewnych nogach. Zamrugał
szybko, próbując przywrócić jasność myśli. Miał
wrażenie, że tracił zmysły. Nie znajdował innego
wytłumaczenia na te huśtawki nastroju.
— Co
za idiotyzm — parsknął, po czym pokręcił
głową. — Mogę już rezerwować miejsce w świętym
Mungu, z ochotą przyjmą kolejnego szaleńca do ich bogatej
kolekcji.
Zdawał
sobie sprawę, że to nie było normalne. Ale czy jego życie
kiedykolwiek takie było?
— Może
Blaise miał rację? — wyszeptał, spoglądając na
szafkę.
Młodzieniec nie
potrafił zapomnieć kpin przyjaciela. Tak bardzo chciał wiedzieć,
czy postępował dobrze, trzymając się z daleka ze swoimi
problemami.
Dobrze?
To nie było odpowiednie słowo. Nie pasowało do
niego.
— Skup
się — warknął nagle, zaciskając palce na
roztrzepanych włosach. — Co mówiła ta cholerna
książka? — Zmarszczył brwi w zamyśleniu. — Było
coś o...
Zanim
ta myśl w pełni ukształtowała się w jego głowie, podszedł
zdecydowanym krokiem do szafki i otworzył ją. Utkwił wzrok w
pozornie pustym wnętrzu, które wręcz go odpychało, ale
on dawno przestał zwracać na to uwagę. Kucnął, by
przyjrzeć się bliżej dolnej półce.
— Szafka
została obłożona potężnymi zaklęciami... — mruczał,
omiatając wzrokiem głębię mebla. — Dodatkowo czarny
bez, sam w sobie potężny, acz nieokiełznany i nieprzewidywalny w
swoich magicznych właściwościach... — Draco westchnął
ciężko, po czym usiadł i oparł brodę o kościste
kolana. — Szkoda, że autor tak niejasno wyrażał się o
konsekwencjach jej używania — burknął, krzywiąc się
nieznacznie. — W każdym razie wspominał coś o
niebezpiecznych skutkach używania i jednoczesnych korzyściach.
Mimowolnie
w jego głowie ukształtowało się wspomnienie rozmowy z
Granger. Nie chciał zawracać sobie tym głowy, ale... Miał
przeczucie, że Australijczycy mogli dokonać przełomu, który
byłby w stanie zaważyć nad jego obecną sytuacją. Dlaczego?
Przez
te ostatnie miesiące uparcie ignorował pogarszający się stan
zdrowia, w końcu czuł olbrzymią, wręcz przygniatającą presję.
Nie mógł jednak zignorować niepewnego poziomu magii — ilekroć
podnosił różdżkę, przez jego dłoń przepływały impulsy dość
niezwykłe i wcześniej niedoświadczone. Zawsze odczuwał
przyjemne mrowienie, ewentualnie miarowe pulsowanie, ale nie w takim
stopniu co w minionym czasie. I chociaż był bardziej niż
świadom, że mogła to być jedynie sprytna zagrywka jego umysłu i
durna wyobraźnia, to... Miał przeczucie, że coś w tym
było. Bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że wokół szafki
ukształtował się tak bardzo nienaturalny okrąg?
W
tamtym momencie poczuł się jeszcze bardziej zagubiony. Jakiś głos
w jego głowie nieustannie powtarzał mu, że to mogła być o wiele
większa sprawa, z którą nie powinien zadzierać ani tym bardziej
się wtrącać.
Draco
nie potrafił jednak powiedzieć sobie „stop”. Nie, kiedy na
szali ważyło się nie tylko jego życie. A za matkę i ojca był
gotów wstąpić choćby w zastępy piekieł.
— W
sumie szeregi Czarnego Pana niezbyt się od nich różnią — mruknął
szczerze rozbawiony. Omiótł srebrzystymi oczyma misterne
zdobienia szafki, nie mogąc się powstrzymać od groteskowego
uśmiechu. — Niczym się nie różnią.
Jego
szept rozbrzmiewał jeszcze długo w pustym pomieszczeniu, nasycając
powietrze nieprzyjemnym napięciem, które nie opadło nawet po
wyjściu młodzieńca.
*****
Końcówka
węgla zatrzymała się nad kartką, jakby bojąc się zniszczyć
jego biel, by zaraz pewnie nakreślić pierwszą linię. Kolejne
pociągnięcia z pozoru wyglądały chaotycznie, ale razem tworzyły
swoją odrębną harmonię. Spomiędzy smukłych acz żylastych
palców wyłaniała się twarz dziewczyny o przeszywającym
spojrzeniu. Dean Thomas nieświadomie przygryzł wargi, w pełni
skupiając się na idealnym odwzorowaniu najmniejszych szczegółów.
Nie zdołał nawet zauważyć, kiedy czyjś cień padł na jego
rysunek.
— Uwielbiam patrzeć,
jak tworzysz — przyznała Ginny, po czym
oparła głowę o ramię swojego
chłopaka. — Niesamowite — szepnęła wprost
do jego ucha.
— Dziękuję — wychrypiał,
uśmiechając się lekko. — Szkoda tylko, że jesteś tak
tragiczną modelką — wymamrotał, próbując któryś
raz z kolei narysować prawie niewidoczny dołeczek jej w lewym
policzku.
Ta
jedynie wywróciła oczyma, nie odpowiadając. Po chwili wyprostowała
się i z wahaniem zaproponowała:
— Masz
ochotę na partyjkę Eksplodującego Durnia?
Dean spojrzał
na nią z zaskoczeniem.
— Czy
to nie ty mówiłaś, że nie umiem w to grać i będzie lepiej
dla społeczeństwa, jeżeli skupię się na czymś innym, co nie
wymaga strategicznego myślenia? — rzucił pozornie
spokojnym tonem.
Najmłodsza
z Weasleyów skrzywiła się. Usiadła na oparciu fotela, opierając
jedną dłoń na jego przedramieniu.
— Wiesz,
że nie mówiłam tego poważnie.
— Znam
trochę inną wersję zdarzeń — mruknął, a dziwny
spokój nadal przebrzmiewał w jego głosie.
Dziewczyna mimowolnie
zacisnęła szczękę, czując nagłą wściekłość.
— To
był tylko żart, rozumiem, że nie masz do siebie ani trochę
dystansu...
— Słucham?
Ja nie mam dystansu? — powtórzył za nią, zamykając
gwałtownie notes.
Ginny
pokręciła głową, chcąc go powstrzymać od dalszych słów.
— Wiesz
co? To chyba nie ma sensu. Ostatnio nie robimy nic innego tylko się
kłócimy.
Cała
złość, jaką czuł Thomas, zniknęła w mgnieniu oka. Złapał
za jej dłoń, ściskając mocno, jakby próbował zatrzymać dalsze
zdania. Zaskoczona Gryfonka syknęła cicho, ale i to
straciło znaczenie, kiedy ujrzała desperację w tych na ogół
ciepłych oczach.
— Proszę,
Ginny, nie rób mi tego — wyszeptał. — Kocham
cię — wyznał, nie bojąc się tej deklaracji. — Kocham.
Weasleyówna
westchnęła cicho, jakby ze zrezygnowaniem.
— Ja...
Po prostu widzę, że oboje się męczymy. Ty potrzebujesz jakiejś
bardziej statecznej dziewczyny, a ja potrzebuję...
— Pottera? — przerwał
jej z przekąsem. — Nawet nie zaprzeczaj, bo wiem, że
ciągle coś do niego czujesz. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak mu
tego zazdroszczę — przyznał niechętnie, nie
spuszczając zranionego spojrzenia z orzechowych, bezdennych
oczu. — Ale jakoś przetrwaliśmy parę miesięcy, nie
chciałbym zmarnować tego czasu przez kilka sprzeczek. Wierzę, że
damy radę, o ile oboje się o to postaramy.
Nie
potrafiła mu odmówić. Co z tego, że czuła się, jakby zdradzała
Harry'ego? Nie była z nim i nigdy nie będzie, nie mogła się dalej
oszukiwać. A tak mogła być szczęśliwa z kimś, kto ją kochał.
Przynajmniej
to próbowała sobie wmówić, kiedy miękkie wargi natarły na
nią. Oddała pocałunek z może trochę mniejszą żarliwością,
próbując pozbyć się dziwnej wilgoci w kącikach oczu.
*****
Ron
uparcie wpatrywał się w swoje wypracowanie z transmutacji, czując,
jak czas niebezpiecznie się kurczy. Został mu niecały kwadrans,
zanim lekcje z profesor McGonagall by się zaczęły, a nie miał
jeszcze co najmniej dwóch akapitów.
— Nie
mów, że jeszcze tego nie napisałeś, Mon-Ron — odezwał
się z niedowierzaniem Harry, przysuwając się, by lepiej zobaczyć,
co już naskrobał jego przyjaciel. Ten tylko spojrzał na niego z
paniką rosnącą w oczach. — Nie mogłeś poprosić
Hermiony? Mi pomogła, co prawda, wcześniej musiałem się
nasłuchać, jak to nie jest moim osobistym skrzatem domowym do
odrabiania prac domowych... Nawiasem mówiąc, jestem ciekawy, co się
stało w tamtym momencie z jej WSZĄ, ale... Dobrze się
czujesz? — zapytał nagle, przerywając nieskładną
wypowiedź. Uszy Rona podejrzanie poczerwieniały na samo wspomnienie
przyjaciółki. Brunet jęknął, uświadamiając coś sobie. — Nie
mów mi, że znowu się pokłóciliście?
— Nie
pokłóciliśmy się — odpowiedział młody Weasley, ale
nie wyglądał na zbyt pewnego siebie.
— Nie
możesz jej najzwyczajniej przeprosić, a następnie zgadzać się z
nią we wszystkim, co powie, przez jakiś czas? Znasz przecież
Hermionę i wiesz, jak uwielbia mieć rację, pokazując nam, zwykłym
śmiertelnikom, że się mylimy.
Weasley
mimowolnie uśmiechnął się, kiedy usłyszał trafne spostrzeżenia
swojego najlepszego kumpla. Zaraz jednak pokręcił głową, a w
orzechowych oczach zalśniło coś, co trudno było odczytać.
— Tym
razem to nie jest takie proste — mruknął. — Ale
zamierzam naprawić tę sytuację, nie martw się, trzeba dać
jedynie trochę czasu — obiecał, patrząc na niego z
poczuciem winy. — Wiem, że czujesz się rozdarty
pomiędzy mną a Herm, ale... Daj nam trochę czasu, dobrze?
Harry
popatrzył na niego ze smutkiem, kręcąc głową. Odruchowo podniósł
dłoń, by przeczesać niesforne włosy, ale zatrzymał ją w połowie
ruchu.
— Mam
nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, co zamierzasz
zrobić — powiedział tylko, po czym zmienił
temat: — Ostatnio zauważyłem, że Malfoy coraz częściej
znika, i...
— Stary — jęknął
Ron — miałeś dać sobie z tym spokój. Zaufaj
Dumbledore'owi, jasne?
— Dumbledore
jest człowiekiem i popełnia błędy — upierał się
Potter.
— Dumbledore
jest też dyrektorem — odezwała się
Hermiona, pojawiając się znikąd. — Byłabym wdzięczna,
gdybyście okazali mu jakikolwiek szacunek.
— Masz
teraz wolną chwilkę? — zapytał nagle Harry,
postanawiając zignorować jej wtrącenie. — Ron ma
proble...
— Nie
mam żadnych problemów — zaakcentował
ów Gryfon, zaciskając palce na pergaminie z nieskończonym
referatem.
Podniósł
się, może zbyt gwałtownie, i z wypisanym na twarzy zdenerwowaniem
ukrył się za drzwiami dormitorium. Wszystko nie trwało więcej niż
parę sekund. Pozostała dwójka przyjaciół popatrzyła po sobie z
niezrozumieniem, chociaż w miodowych oczach przebijał się cień
smutku.
— Eee... — zaczął
elokwentnie rzekomy Wybraniec. Utrzymywał wzrok jeszcze przez chwilę
w tamtym kierunku, po czym spojrzał na dziewczynę
podejrzliwie. — Mogę wiedzieć, co wy, do jasnej
cholery, wyrabiacie?! Mieliście się pogodzić!
Gryfonka
przygryzła wargę, spuszczając głowę. Próbowała opanować
zmieniające się jak w kalejdoskopie emocje, ale nie szło jej
najlepiej. Wierzyła... Nie, miała nadzieję, że
udałoby się im przeskoczyć do porządku dziennego, gdyby tylko...
No właśnie. Panna Granger nie wiedziała, co mogłaby wstawić po
tym gdyby. Przecież doskonale zdawała sobie sprawę z
tego, że ona i Ron byli wbrew pozorom bardzo podobni; równie uparci
co wybuchowi.
Malinowe
usta nieświadomie wygięły się do góry.
— To
nic, Harry — powiedziała dziwnym tonem, jakby w końcu
się z czymś pogodziła, z czymś, z czym walczyła już przez
dłuższy czas. — Widocznie nie możemy przeżyć dnia
bez kłótni.
Potter
nie mógł powstrzymać się od odwzajemnienia uśmiechu. Bez
uprzedzenia przyciągnął do siebie drobną sylwetkę i przytulił
ją mocno, nie zwracając uwagi na krótki okrzyk sprzeciwu.
— Będzie
dobrze, musi być — wyszeptał jej do ucha, wdychając
mimowolnie zapach jej kwiatowych perfum. — Nie pozwolę,
by było inaczej — dodał, a w jego głos wdarły się
nutki stanowczości i czegoś, przez co niekontrolowanie zadrżała.
Zacisnęła
powieki, mocno zaczepiając paznokcie w plecy przyjaciela. Zdała
sobie sprawę, że Harry mówił o wiele ważniejszej sprawie, która
niesprawiedliwie osiadła na ich barkach, a której spojrzenie
krwistych oczu nieprzerwanie ich przenikało.
Eufemizmem
byłoby powiedzieć, że się bała, ale to nie czas na płacz. Mogli
jedynie stanąć w ramię w ramię, nie bacząc na niesprawiedliwie
rozdane szanse.
— Będzie
dobrze — powtórzyła, wkładając w te słowa całą
swoją wiarę. Trwała jeszcze przez chwilę w bezpiecznym
uścisku. — Musimy iść na transmutację.
— Jasne. — Uśmiechnął
się ciepło, podnosząc się, by potem wyciągnąć dłoń do
Hermiony. — Więc chodźmy.
*****
Panna
Brown zdążyła złapać za ramię torby, zanim uciekła spod
surowego wzroku profesor McGonagall. Jej bystre, morskie oczęta
wychwyciły charakterystyczną, rudą czuprynę, więc z mimowolnym
uśmiechem ruszyła w tamtą stronę.
— Masz
ochotę na spacer? Mam dość nauki na dzisiejszy dzień, zwłaszcza
że musiałam wczoraj siedzieć do późna nad tą głupią
pracą domową — wyrzucała z siebie kolejne słowa,
kiedy tylko zrównała kroku z Ronem. Ten zerknął na nią, nic
nie mówiąc. — Nawet nie wiesz, jak bardzo tragiczny dla
cery jest brak snu — dodała z mocą, po czym zacisnęła
usta, jakby obrzydziła ją sama wizja.
— Ja
chyba nie wyglądam tragicznie? — zapytał, ale sprawiał
wrażenie niezbyt obecnego. — Przez pół nocy słuchałem
relacji w radiu z towarzyskiego meczu między Armatami z Chudley
a Niezrównanymi ze Stonewall. To cud, że nie ponieśli
sromotnej klęski.
Wzruszyła
ramionami, nie orientując się, dlaczego jakieś tam Armaty
miałyby przegrać i dlaczego był tym tak załamany. Sięgnęła za
to i splotła swoją drobną dłoń z jego dużą, poznaczoną
siateczką zrogowaceń i prawie niewyczuwalnych blizn. Uniosła
jeszcze wyżej kąciki ust, kiedy przypomniała sobie
zażenowanie Weasleya, kiedy o to zapytała, i jego próbę
szybkiej zmiany tematu.
Skierowała
oczy trochę wyżej na zamyślony profil swojego chłopaka. Uśmiech
zniknął samoistnie, a gdzieś w środku Lavender poczuła delikatne
ukłucia, które z przyjemnością nie miały nic wspólnego. Nie
wiedziała, co się stało z tym zabawnym, lekko nieokrzesanym
rudzielcem, który skradł jej serce tamtego roku. Była za to coraz
bardziej pewna, że wszystko, co ich jako pary dotyczyło, było
robione na pokaz. Czuła, że obok niej zamiast zakochanego
nastolatka szedł wyszkolony robot. A serce tylko bolało.
Niepewny
głos przegonił mgłę myśli, która zawładnęła jej głową.
— Coś
się stało?
— Nic — odrzekła
lekkim tonem. — Rozmawiałeś z Hermioną?
— Dlaczego
o nią pytasz? — zdziwił się Ron. Wskazał na pustą
ławkę stojącą na dziedzińcu zamku. — Usiądziemy?
— Nie
odpowiedziałeś na moje pytanie — burknęła, kiedy
tylko usadowili się wśród zabawnie powyginanych drzew.
Chłopak
wypuścił ciężko powietrze i ścisnął mocniej jej dłoń.
— Nie
powinnaś się tym przejmować — odezwał się wreszcie.
Automatycznie poczuł gorąco na policzkach, gdy napotkał
podejrzliwość przebijającą się w morskich oczach. — To
naprawdę nic takiego — wymamrotał, dzielnie utrzymując
kontakt wzrokowy.
— Och,
z pewnością.
Zapadła
pomiędzy nimi nieznośna cisza. Dziewczyna poruszyła się lekko,
jakby chciała odegnać tamte napięcie. Nagle poczuła się
rozczarowana. I zraniona. Wzięła głęboki wdech, chcąc się
uspokoić choć na moment. Delikatna i zarazem ostra woń wdarła się
do jej nozdrzy.
— Buchające
Pomarańcze — powiedział za nią Ron, patrząc na drzewa
rosnące obok nich. Złocisty pył osiadł na powykręcanych,
czarnych jak zamarznięty grunt gałęzi, zastępując wiosenną
zieleń tysiąca liści. — Mama zawsze chciała zdobyć
parę nasion i zasadzić przy oknie w kuchni. Twierdziła, że nutka
tych owoców i łyk zwykłej herbaty jest w stanie rozgrzać cię na
następne kilkanaście godzin.
— Moja
ciotka, Dorothy, kiedyś miała maleńkie drzewko w ogrodzie. Nie
wiem, co się z nim stało, ale wiem, że kiedyś zasadzę je obok
naszego domu — wyszeptała, opierając się o ramię
Gryfona.
Ten
wyczuwalnie zesztywniał.
— Naszego?
Nie wybiegasz za daleko w przyszłość?
Lavender
odsunęła się i spojrzała na niego badawczo.
— Może
i tak, ale czy nie do tego dążymy?
— Dążymy? — wykrztusił
z ledwością. Poderwał się z ławki i zaczął: — Na
Merlina, nie tak dawno nawet ze sobą nie chodziliśmy, a ty
wyskakujesz z... z... z czymś takim! — wykrzyczał.
— A
może to ja powinnam zacząć panikować na samą myśl, że spędzasz
czas z Granger? — wysunęła, stając naprzeciw
niego. — Uważasz, że nie widzę twojego wzroku? I tego,
jak powoli odsuwasz się ode mnie? Na początku to ignorowałam,
myśląc, że ci przejdzie, ale teraz nie jestem tego taka
pewna — szepnęła, mając wrażenie, że widzi Rona po
raz pierwszy w życiu. — Zastanów się, co
robisz — dodała, zanim odwróciła się i prawie biegiem
wróciła do zamku.
*****
Witam!
Po wielu próbach spisania scen, które miałam w głowie, wiecznym
kasowaniu zdań, przeredagowaniu ich miliony razy i poddaniu ogólnej
obróbce całego tekstu nie mniejszej ilości razy wróciłam z
rozdziałem czternastym. Nic specjalnego się w nim nie działo, ale
jestem zadowolona, bo udało mi się zawrzeć ¾ tego, co chciałam
tutaj zmieścić (w końcu usunęłam całkowicie Notta, który
obraził się na mnie śmiertelnie, nie wiem nawet dlaczego, i
oddaliłam Longbottoma do następnego rozdziału). Z długości też
jestem całkiem zadowolona (zawsze mogło być lepiej), ale patrząc
na wcześniejsze — pożal się, Merlinie — długości
rozdziałów... Dzisiaj przybliżyłam Wam ogólne przemyślenia
bohaterów, natomiast w następnych postaram się o jakąś
konfrontację, ale o tym — mam nadzieję — niedługo.
I jeżeli znowu będziecie musieli czekać tyle czasu na
aktualizację, to... Skopię porządnie tyłek swojej wenie, która
sprawia, że wszystkie zdania brzmią nijako.
I
pozdrawiam wszystkich komentujących — to dla
Was szczułam swoją klawiaturę, by uszczknąć kawałek
rozdziału — dziękuję Wam za każde
słowo, nawet nie wiecie, jak to pomaga. :)
Jeej, widać, że do tego rozdziału szczególnie się przyłożyłaś. Może nie było zbyt wiele akcji, ale bardzo podobały mi się przemyślenia bohaterów. Świetnie, że pojawili się Dean i Lavender. Dużo się teraz dzieje pomiędzy wszystkimi parami i jestem niesamowicie ciekawa, jak to wszystko rozwiążesz!
OdpowiedzUsuńI jak zwykle - nie mogę się doczekać następnego rozdziału, życzę dużo weny i do następnego! :)
Miło mi to słyszeć. ^.^
UsuńPrawda, przyłożyłam się do tego rozdziału, bo stwierdziłam, że jak już kazałam Wam tyle czekać, to chociaż niech będzie na co.
Zdradzę jeszcze tylko, że planuję coś dla Lavender, bo w moich oczach zasługuje na trochę większą rolę niż bycie tą, która chodzi z Ronem i od czasu do czasu rzuca cięte uwagi na temat Hermiony.
I dziękuję za komentarz! ❤
Uwielbiam to, jak piszesz i jak opisujesz uczucia bohaterów, ich przemyślenia i czyny. Jak czytam twoje opowiadanie bądź miniaturki, mam wrażenie jakbym znajdowała się w tym świecie, razem z postaciami i patrzyła na to wszystko tak z boku. To cudowne, tym bardziej że u mnie to rzadkość. Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału - bardzo podoba mi się jak Dracze rozmawia sam ze sobą. W sumie to.. Tak jakby mi do niego pasuje. Od zawsze tak naprawdę samotny, nie ufajacy zbytnio innym ludziom. O taak. A do Panny Granger natomiast wtracanie się do rozmowy. ;) Oj tak, ona to wszędzie musi dorzucić swoje trzy grosze. :D
Rozdział jak zawsze cudowny, to normalka u Ciebie. Czekam na więcej, trzymaj się! ;)
X.
Och, dziękuję! Aż chce się pisać i pisać, jak się czyta takie komentarze. ❤
UsuńI nawet nie wiesz, jaką ulgę czuję za każdym razem, kiedy ktoś pisze, że bohaterowie zachowali się kanonicznie. Też uważam, że Draco to jeden z tych samotnych dzieciaków, które nigdy nie nauczyły się komuś ufać ot tak, po prostu. A Hermiona... Mogę ją lubić, ale nie mogę zignorować, że jest z lekka irytująca. Ale któż jest bez wad? ;)
Jeszcze raz dziękuję za komentarz!
Nie mam do czego się przyczepić! Piszesz świetne opisy, tekst jest czytelny i estetyczny, aż przyjemnie do niego zasiąść. Jestem ciekawa jak to dalej poprowadzisz, więc czekam na 15 rozdział!
OdpowiedzUsuńTrzymaj się ciepło,
http://precious-fondness.blogspot.com/
Dziękuję! ❤
UsuńA za rozdział piętnasty już się zabieram. ^.^
Bardzo przyjemnie mi się to czytało :)Juz się nie mogę doczekać, dalszych losów bohaterów :D
OdpowiedzUsuń❤
Usuń