Serce
to dziwny organ. I, niestety, kompletnie niezależny od rozumu.
*****
Kolorowa
mgła snu powoli przerzedzała się, ustępując szarej
rzeczywistości. Dziwny świst brzmiący w porannej ciszy jednak
nie ustępował. Ginny podniosła delikatnie powieki, by jej
orzechowym oczom ukazała się maleńka kuleczka, wznosząca się nad
jej głową. Uniosła rękę, chcąc ją złapać, lecz znicz
samoistnie opadł na jej dłoń. Palce odruchowo zacisnęły się na
jego złocistej powłoce.
– Wow
– ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy jej ust, które
zaraz wygięły się w pięknym uśmiechu. Podniosła piłeczkę
na wysokość oczu. Wygrawerowane cyfry zabłysły, ukazując datę
18 lutego 1996 roku. – Osiemnasty... – mruknęła i nagle
w jej spojrzeniu pojawił się blask zrozumienia. – Mój
pierwszy mecz – wyszeptała z niedowierzaniem.
W
okamgnieniu wstała i, wcześniej nakładając na siebie puszysty
szlafrok, wybiegła z dormitorium. Zatrzymała się przed
jednymi z wielu drzwi na korytarzu i, nie zastanawiając się
ani na chwilę, wparowała do pokoju. Wszystkie łóżka były
zasunięte bordowymi kotarami, ale tylko jedne ją interesowały.
Uśmiech powiększył się do niebotycznych rozmiarów, że jeszcze
trochę i zabrakłoby jej miejsca na twarzy. Najciszej, jak
potrafiła, podeszła do najbliższego łóżka i rozsunęła
zasłonę. Jej oczom ukazała się śpiąca dziewczyna z aureolą
brązowych kosmyków, utworzoną wokół głowy.
Weasley
machnęła różdżką, z którą nie rozstawała się od
pamiętnej wyprawy do Ministerstwa Magii. Utkana z czystej magii
powłoka ogarnęła obydwie, zapewniając potrzebną prywatność.
– AAAaaa!!!
– pisnęła Ginny, czując, że już zbyt długo to w sobie
trzymała.
Dziewczyna
błyskawicznie podniosła się do pozycji siedzącej, rozglądając
się zaspanymi oczyma dookoła w poszukiwaniu zagrożenia. Po
chwili jej wzrok spoczął na podekscytowanej sylwetce, która
bezczelnie zabrała jej większą część materaca.
– Mogę
zapytać, z jakiego powodu postanowiłaś wtargnąć do mojego
kochanego, ciepłego łóżka i obudzić mnie wrzaskiem, przez
który mój słuch nie będzie już nigdy taki sam? – wyrzuciła
z siebie szatynka, walcząc z opadającymi powiekami.
Spojrzała nieprzytomnie na zegarek, by po chwili jęknąć z żalem:
– Śniadanie zacznie się dopiero za dwie godziny!
– Nie
wiedziałam, że jesteś takim śpiochem – obruszyła się
rudowłosa, ale po chwili jej twarz znów rozjaśnił przepiękny
uśmiech. – Dzisiaj Walentynki! I wiesz, co dostałam do
Deana? Znicz! Mój pierwszy złoty znicz, który złapałam w swoim
pierwszym meczu!
Panna
Granger dopiero po chwili przyswoiła te wiadomości.
– Dean?
– zdziwiła się.
– No...
– Weasley zawahała się. – Nie było żadnej kartki ani nic, ale
jeżeli to nie on, to kto?
– Zapytaj
go na śniadaniu i zobacz, jak zareaguje.
– Nie.
– Ginny pokręciła głową, zastanawiając się. – To musiał
być on. Ostatnio się pokłóciliśmy i to bardzo możliwe, że
w ten sposób spróbował mnie przeprosić.
– Zobaczymy
– szepnęła przyjaciółka, w duchu gratulując Harry'emu
pomysłowości. – Coś jeszcze? Bo nie będę kłamać i powiem,
że z chęcią zasnęłabym jeszcze na te półtorej godziny.
– Och,
dobra. Idź spać, pogadamy później – mówiąc to, przewróciła
oczami, jakby sam pomysł uważała za dziwaczny. – Dobranoc,
Książkowa Księżniczko.
Panna
Weasley z ledwością uniknęła poduszki, znikając za dębowymi
drzwiami. Chłód złotej piłeczki przyjemnie drażnił jej ciepłą
dłoń. Nagle w jej głowie pojawił się pomysł. Dawno nie
miała tak wspaniałego poranka! I z pełną premedytacją
postanowiła go wykorzystać jak najlepiej.
Przemierzając
kolejne korytarze, mimowolnie zaczęła dostrzegać niezwykłą magię
Hogwartu. Tak naprawdę nigdy nie miała wystarczająco dobrego
humoru, by wynurzyć się spod ciemnych myśli i rozejrzeć się
wokoło. Zawsze coś ją dręczyło i nie zawsze to było coś,
co zwykle spotykało nastolatka. Ale tego dnia... Tego dnia mogła
z podniesioną głową przeciwstawić się całemu światu.
Dean
był wysokim, szczupłym chłopakiem. Miał małe, migdałowate oczy,
z których zawsze biło ciepło, a kąciki jego wąskich
ust nigdy nie opadały. Śniada skóra dodawała mu uroku i, mimo że
nie grzeszył urodą, to najmłodszej z klanu Weasleyów się
podobał. Potrafił ją rozbawić, ich rozmowy nie ograniczały się
tylko do Quidditcha, a sposób, w jaki całował...
Uśmiech
lekko oklapł. Dean Thomas był dobrym partnerem. Ale nie dla niej.
Jego tęczówki nie były tak jasne i przeszywające, jakby
chciała. Jego śmiech nie był na tyle głośny i dźwięczny.
Jego włosy nie były tak niepoukładane. A jego charakter nie
tak wybuchowy i uparty. Ten Gryfon nigdy się z nią nie
kłócił. Nawet wtedy, kiedy miał odmienne zdanie, jedynie milczał,
a ona w tym momencie miała ochotę nim mocno potrząsnąć,
sprawić, by zdrowo na nią nakrzyczał, że wygadywała same
głupoty.
Drzwi
wejściowe trzasnęły cicho, zamykając się za jej plecami. Zimne
powietrze momentalnie owiało jej szczupłą sylwetkę. Dziękując
sobie w myślach, że ubrała się w sławetny,
weasleyowski sweter, ruszyła w stronę boiska do Quidditcha,
zostawiając po sobie niezbyt głębokie ślady we wcześniej
nieskazitelnej połaci skrzącego śniegu.
Słońce,
jakby przeczuwało wspaniały humor młodej kobiety, wychyliło się
spod ciężkich chmur, oznajmiając całemu światu początek nowego
dnia. Złociste promienie otoczyły samotną postać, broczącą
w niewielkich zwałach lodowatego puchu. Ta niestrudzenie
pokonywała kolejne metry dzielące ją od boiska.
Nagle
zatrzymała się, coś sobie przypominając. Po chwili wahania
skręciła w stronę szklarni i stanęła przed uchylonymi
drzwiami. Pchnęła je ostrożnie. Przekraczając próg, uderzyło
w nią gorące powietrze, ale nie zwróciła już na to uwagi.
Oparła za to miotłę o jedną ze ścian i podeszła do
klęczącego chłopaka.
– Myślałam,
że dzisiaj sobie odpuścisz – odezwała się, a jej głos
zabrzmiał odrobinę za głośno, jak na jej gust.
Neville
poskoczył lekko, odwracając się w mgnieniu oka.
– Ginny
– wymamrotał, a jego policzki pokryły dwa pokaźne rumieńce.
– Co ty tutaj robisz?
– Chciałam
polatać – wskazała na stojącą miotłę w rogu
pomieszczenia – ale uznałam, że sprawdzę, czy przypadkiem znowu
nie ślęczysz nad biednymi roślinami – dokończyła z psotnym
błyskiem w oczach.
– Och
– westchnął, wstając i opierając się o kant metalowego
stolika.
– To
jak? Masz jakieś plany na dzisiaj? – spytała, wskakując obok
niego na blat.
– Pójdę
na lekcje? – odpowiedział z wahaniem, nie do końca wiedząc,
o jakie plany jej chodzi.
– A miałam
nadzieję, że chociaż ty pamiętasz – mruknęła sfrustrowana. –
Dzisiaj Walentynki! – krzyknęła, po czym roześmiała się
perliście, kiedy zobaczyła skrzywienie na twarzy chłopaka.
– A już
myślałem, że zapomniałem o czymś ważnym.
Zapatrzyła
się na niego, jakby jej towarzysz był niespełna rozumu.
– Nie
wmówisz mi, że nie masz żadnej dziewczyny na oku.
W
tym momencie jego twarz zsolidaryzowała się z Domem Lwa –
złociste włosy i buraczkowe policzki idealnie nadałyby się
do jego oficjalnego godła.
– Z-znaczy
jest ktoś... – wyjąkał. Mimo że wydawało się to niemożliwe,
poczerwieniał jeszcze bardziej. – Ale to i tak jest mało
prawdopodobne – wyszeptał, a ona musiała się nieźle
natrudzić, by cokolwiek usłyszeć.
Po
chwili zeskoczyła ze stołu i stanęła przed chłopakiem.
Podparła dłonie pod boki i, wyglądając niczym jej rozzłoszczona
matka, zaczęła:
– Longbottom,
jeśli tylko usłyszę, że gadasz takie bzdury, ostrze...
Nie, obiecuję ci, że mnie popamiętasz – mówiła
spokojnie, ale w jej głosie można było wychwycić
niebezpieczną nutę. Widząc nagle pobladłą twarz kolegi,
westchnęła ciężko. – Znam cię ponad pięć lat i zdążyłam
się przekonać, że jesteś jednym z tych chłopaków, których
ze święcą szukać! I możesz mieć każdą, musisz tylko w to
uwierzyć. Chyba że to ja jestem tą wybranką. Wtedy miałbyś ze
mną ciężki orzech do zgryzienia – parsknęła.
Kąciki
ust Neville'a podniosły się minimalnie. Wziął głęboki wdech,
chcąc dodać sobie odwagi.
– To
Hanna Abbott.
– Ta
Puchonka? – upewniła się panna Weasley, po czym uśmiechnęła
się szeroko, kiedy szatyn przytaknął. – To wspaniale!
– Wspaniale?
– wykrztusił. – Przecież ledwo co ona zna moje imię!
– Skąd
wiesz? A może właśnie ona też do ciebie wzdycha nocami? Nie
przekonasz się, póki nie spróbujesz.
– A-ale...
– Nie
ma żadnego „ale” – przerwała mu. – Zaraz pójdę z tobą
do sowiarni, ale wcześniej wybierzesz stąd najpiękniejszy kwiat,
jaki możesz tutaj zdobyć – zakończyła, a na jej twarzy
lśniła determinacja.
– A nie
miałaś polatać? – wtrącił niepewnie, trąc kark dłonią.
Ginny
spojrzała na niego. Po chwili widocznie oklapła.
– Nie
rób mi tego, proszę. Chcę, by ktoś oprócz mnie świętował te
cholerne Walentynki. Nawet Hermiona uznała to za głupotę! –
wyznała rozpaczliwie.
Neville
popatrzył na błagającą sylwetkę młodej Weasleyówny. Nigdy nie
był odważny. Ale dla swoich przyjaciół był gotów na wiele.
A kto wie? Może ostatecznie wyjdzie mu to na dobre? Może warto
spróbować?
Kręcąc
głową ze zrezygnowaniem, klęknął nad jedną z wielu
sadzonek jakichś kwiatów. Chociaż może określenie „jakichś”
nie byłoby zbyt trafne. Złociste płatki sprawiały wrażenie,
jakby były pocałunkami letniego słońca, które pozostawiło za
sobą wieczną obietnicę. Seledynowe liście rozkładały się
naokoło, tworząc żywą koronę, która lśniła srebrem za każdym
razem, kiedy udało jej się złapać jakiś zabłąkany promień
światła. A woń, która się roztaczała za sprawą
najmniejszego powiewu powietrza, uderzała w zakurzone dusze,
roztaczając nadzieję na powrót wiosny.
– Piękny
– szepnęła, spoglądając na dumnie stojący kwiat roziskrzonymi
oczyma.
Neville
z niespotykaną czułością otulił niezwykłą roślinę
mieniącą się powłoką, która miała ją ochronić od zimna. Tego
czaru nauczyła go sama profesor Sprout, kiedy na początku szóstego
roku pozwoliła mu przychodzić każdego ranka do szklarni. Czasem
żałowała, że pan Longbottom nie został przydzielony do
Hufflepuffu, ale szybko odpędzała od siebie tę myśl. Cieszyła
się, że dożyła momentu, w którym jej zmęczone wiekiem oczy
ujrzały kogoś, kto z dumą ją zastąpi.
– Idziemy?
– zapytał cicho szatyn, jakby obawiał się, że głośniejszy
dźwięk zburzy tę niesamowitą atmosferę.
– Jasne
– przytaknęła, sięgając w międzyczasie po miotłę.
W
ciszy przemierzyli całą odległość dzielącą ich od samotnej
wieży. Nie czuli potrzeby jej przerwania. W jednym momencie
w chłopaka uderzyło pewne wspomnienie.
– Err...
Ginny? – odezwał się, a na jego usta wpłynął nerwowy
uśmiech.
Ta
kiwnęła głową, że słuchała, i podeszła do jednego
z wielu żerdzi, zapełnionych po brzegi sowami i sówkami.
– Bo
widzisz... Ostatnio...
– Wykrztuś
to z siebie – pospieszyła go, nadal na niego nie patrząc.
– Co
wiesz o średniowiecznych artefaktach?
Panna
Weasley widocznie zamarła, by powoli się odwrócić do niego.
– Średniowieczne
artefakty? – zdziwiła się. – A skąd to pytanie?
– Parę
dni temu, kiedy uczyliśmy się z Harrym i Hermioną,
natrafiłem na dziwne notatki z tym związane. Oni zdążyli już
pójść i od tego czasu ciągle zapominam je oddać. Martwi
mnie tylko to, że po przejrzeniu tych pergaminów nawet ja zdołałem
się domyślić, że chodzi tu o czarnomagiczne przedmioty
– zakończył niemrawym tonem.
Sylwetka
Neville'a jakby się wyprostowała, a chłopięcy blask w oczach
zniknął, ustępując miejsca zamyśleniu.
– Jesteś
pewien? – zapytała go, nie wiedząc, co o tym myśleć.
– Stuprocentowo.
– W co
oni się znowu pakują? – jej pytanie zawisło w eterze, nie
doczekując się jednak odpowiedzi.
*****
Czarnoskóry
chłopak zamknął za sobą drzwi od dormitorium. Poprzedni wieczór
był... Ciężki. Bał się o Draco. Byłby głupcem, gdyby tego
nie robił, ale miał przynajmniej nadzieję, że przetrwają to
razem. Mylił się.
Ślizgon
pokręcił głową, próbując powstrzymać gorzki uśmiech,
wpływający na jego wargi. Z Draco znał się przez wiele lat,
ale dopiero niedawno mogli się nawzajem nazwać jako-takimi
przyjaciółmi.
Gdy
przybył do Hogwartu, czuł się oszołomiony wielkością zamku
i jego unikalną atmosferą. Dopiero po miesiącu przestał co
chwilę wzdychać nad magicznością budynku. Co innego Malfoy, który
już po tygodniu zaczął się rządzić wśród pierwszorocznych.
W tym momencie młodzieniec pozwolił kącikom ust podnieść
się o parę milimetrów. Pamiętał tego małego, blondwłosego
chłopczyka, który zawadzał nosem o sufit każdego
pomieszczenia.
Rzecz
zmieniła się podczas trzeciego roku. Widać było, że do
blondyna powoli docierało, że nie był ósmym cudem świata.
Zaczynał dorastać. I w tym
momencie wkroczył pewien wysoki chłopak o specyficznym
humorze. Nie była to jednak od razu przyjaźń na dobre i na
złe. Od słowa do słowa odkrywali coraz więcej podobieństw.
I naprawdę polubił tego nieznośnego dziedzica Malfoyów. Nie
przeszkadzało mu nawet to, że większość czasu spędzał na
słuchaniu narzekań ów dziedzica. Chociaż Zabini miał
wtedy szerokie pole do popisu ze swoim humorem, a że
potrafił jak nikt sprowokować swojego kolegę...
Na
szóstym roku coś się zmieniło. Na początku zbagatelizował
sprawę, ale kiedy blondyn zaczął go coraz częściej unikać,
zrozumiał, że działo się coś niedobrego. Parsknięcie wydobyło
się spomiędzy jego ust, gdy właśnie minął jakąś
obściskującą się parę w kącie. Niedobrego! Cóż za
eufemizm, patrząc na to, co mu wczoraj wyznał jego przyjaciel.
Nie mógł się oszukiwać i wmawiać sobie, że wiedział, co
czuł młody Malfoy.
Nigdy
nie zdołał poznać swojego ojca. Matka wspominała jedynie o tym,
że był on przystojnym mężczyzną, którego naprawdę pokochała.
Młodzieniec nie należał do głupich osób i nie zdołał nie
zauważyć tych wielu potencjalnych ojczymów przewijających się
przez sypialnię pani Zabini. Czuł lekki niesmak przez rozwiązłość
swojej rodzicielki, ale widział też, ile dla niego zrobiła.
I na szczęście nigdy nie zmuszała go, by
poznał jej wybranków. Za to zawsze odnajdywała dla
niego czas, by zwyczajnie porozmawiać o polityce czy
przyszłości syna. Właśnie, przyszłości. Jakże
niewinne słowo. Nie wiedział, co powinien w takich momentach
mówić. Jednak jego matka nigdy nie narzucała mu niczego. Mimo
że aktualnie przebywała w dość szemranym towarzystwie, to
w czasie wakacji przed szóstym rokiem nauki w Hogwarcie
nie wspomniała ani jednym słówkiem o powinnościach dziedzica
domu Zabini. Nie przekonywała go o wspaniałości Lorda
Voldemorta. Zdawał sobie sprawę, jak bardzo niepewni mogli się
wydawać w oczach Czarnego Pana. Jego matka nigdy otwarcie go
nie poparła, a on sam też się do tego nie palił. Miał tylko
nadzieję, że to się nie zmieni aż do końca wojny. Pozostało
wierzyć, że to Dumbledore z Potterem wygrają. W innym
przypadku był zgubiony.
– Blaise!
Czekaj!
Odwrócił
się, słysząc kobiecy głos za plecami. Ku niemu biegła niska
dziewczyna, a za nią w rytm kolejnych kroków podskakiwał
długi warkocz.
– Uff... – Pansy wypuściła
z siebie powietrze, stając koło bruneta, który spoglądał na
nią z podniesioną brwią. – Co się tak
patrzysz? – warknęła, próbując unormować oddech.
– Po
prostu rzadko widzę, byś kogoś tak szaleńczo goniła, nie mówiąc
już o tym, by krzyczeć na pół Pokoju Wspólnego.
– Musimy
pogadać – powiedziała krótko, prostując się. Po
wcześniejszym wysiłku jedynie jej zarumienione policzki pozostały,
dodając uroku zwykle chłodnej Księżniczce Slytherinu.
– Chodź – mruknął,
a z jego głosu zniknęło rozbawienie.
Złapał
ją za rękę i pociągnął w stronę wyjścia. Gdy
znaleźli się na korytarzu, spojrzał na nią i z ciekawością
w głosie zaczął:
– Tak
więc, co uznałaś za tak ważne, by nie mogło poczekać?
– Draco
wrócił wczoraj, prawda?
– Ach...
Wiedziałem, że to musi być związane z naszą
primabaleriną – szepnął do siebie, kręcąc przy tym
głową.
– Primabaleriną? – Słuch
dziewczyny okazał się jednak zbyt dobry.
Blaise
jedynie machnął ręką.
– Pokłóciliśmy
się wczoraj – wyznał po dłuższej chwili. – Nie
jestem pewien, ile wiesz, ale...
– Domyślam
się, że chodziło o jego matkę. Moja pisała mi w zeszłym
tygodniu, że Malfoy Manor ciągle odwiedza sztab magomedyków. A że
Lucjusz ciągle jest widziany w Ministerstwie... –
urwała, wiedząc, że załapie aluzję.
– Jego
matka zachorowała. Niewiele wiem, ale podobno tym razem to jest
coś poważnego – skapitulował w końcu pod ostrzałem
jej spojrzenia.
– A jak
on się z tym czuje? – zapytała, ale widać
było, ile ją to kosztowało.
– To
właśnie o to się pokłóciliśmy. W skrócie mogłabyś
to określić, że to nie nasza sprawa. – Skrzywił się i po
chwili dodał: – No, może trochę ostrzejszymi słowami.
W ciszy
dotarli do głównych schodów, które prowadziły do Wielkiej Sali.
– Pamiętasz
czwarty i piąty rok? Wydają się być tak bardzo nierealne
w porównaniu z tym – odezwała się cicho Pansy,
a tęsknota była aż nadto słyszalna w jej głosie.
– Wojna – odpowiedział
tylko, ale to w zupełności wystarczyło.
*****
– Och,
już się nie mogę doczekać, aż zaczną się SUM-y – jęknęła
Ginny, dźwigając w ramionach jakąś potężną
książkę. – Jeszcze trochę i padnę z wyczerpania
przez tę ciągłą naukę.
– Dużo
tu nargli, nie uważasz? – spytała nagle Luna
i rozejrzała się wokół.
Rudowłosa
parsknęła śmiechem. Może to dziwne, ale to właśnie panna
Lovegood potrafiła w jednej chwili poprawić jej humor.
Wszystko, od jej poplątanych, długich włosów, po wetkniętą
gałązkę jemioły za ucho, do rozmarzonego głosu, sprawiało, że
człowiek przegrywał z kretesem z cisnącym się na usta
uśmiechem.
– Przypadkiem
nie narzekałaś, że to w roślinach aż się od nich
roi? – parsknęła Weasleyówna.
– Ale
dzisiaj są Walentynki – odparła spokojnie,
a jej oczy spojrzały na Gryfonkę z nagłą powagą. – Co
u Harry'ego?
– Harry'ego?
A skąd miałabym to wiedzieć? – zdziwiła się,
ale nie zdołała już ukryć nerwowości w głosie.
Przez
moment bladoniebieskie oczy patrzyły skupione na piegowatą twarz
panny Weasley.
– Dostałaś
już coś? – mruknęła pozornie bez związku.
W
orzechowych tęczówkach zatańczyły wesoło iskierki.
– Kiedy
obudziłam się w swoim dormitorium, wiesz, co zobaczyłam nad
głową? Znicz! Prawdziwy, złoty znicz! Nawet nie mam pojęcia, skąd
go wytrzasnął, ale musiał się na pewno z tym nieźle
natrudzić.
– Kto?
– Eee... – zawahała
się. – Nie mam pojęcia – przyznała. – Na
początku myślałam, że to Dean, ale Hermiona powiedziała, żebym
się go wcześniej zapytała wprost. I... Trochę się boję. Bo
jeżeli nie on, to kto? Komu może aż tak na mnie zależeć?
Luna
uśmiechnęła się tylko pocieszająco, lecz na jej twarzy
zajaśniała jakaś emocja, która, niestety, szybko zniknęła.
Ginny zmarszczyła brwi, ale szybko odpędziła od siebie błąkające
się myśli, kiedy zobaczyła przed sobą pewnego chłopaka.
– Nie
obrazisz się? – zapytała blondynkę, kiwając głową
w stronę Deana.
– Siekliki
przed chwilą poinformowały mnie, że mogę spotkać budyń na
stole – mruknęła, a jej wzrok na powrót stał się
rozmarzony.
Rudowłosa
śledziła jej sylwetkę oczami, dopóki ta nie zniknęła
za drzwiami Wielkiej Sali. Po chwili ruszyła w stronę swojego
chłopaka, czując narastające podenerwowanie.
– Hej – przywitała
się, zakładając pasmo ognistych włosów za ucho.
– Cześć,
Ginny – mówiąc to, uśmiechnął się szeroko, po czym
wyciągnął zza pleców pojedynczą czerwoną różę obwiązaną
złotą tasiemką. – Najlepszego.
Popatrzyła
przez moment na kwiat, a w jej głowie natychmiast pojawiło się
tysiąc pytań. Dean, czując się z każdą mijaną chwilą
coraz bardziej niezręcznie, zapytał:
– Coś
nie tak? Nadal się na mnie gniewasz? – zmartwił się,
a na jego kwadratowej twarzy pojawiło się zawstydzenie. – Ja
naprawdę nie chciałem!
– Przepraszam – odezwała
się zaraz, ale zabrzmiała jakoś nieobecnie. – Zaskoczyłeś
mnie, tylko tyle. – Wzruszyła ramionami, zmuszając się
do lekkiego uśmiechu.
– Och,
to dobrze – powiedział koślawo.
Thomas
z wahaniem podszedł do rudowłosej i objął ją
ramieniem.
– Idziemy
na obiad?
– Jasne – przytaknęła.
*****
– Mon-Ron! Czy
ty mnie w ogóle słuchasz?
Weasley
spojrzał na swoją partnerkę z roztargnieniem.
– Oczywiście,
że tak – mruknął, po czym skierował swój wzrok
na coś, co wcześniej było kawałkiem ciasta, zanim nie
zrujnował tego widelcem.
Lavender podążyła za
jego spojrzeniem i westchnęła w duchu.
– Coś
się stało? – zapytała niepewnie.
– A co
miało się stać? – odburknął, wpychając sobie do
buzi porcję brei, którą miał na talerzu.
– Dziwnie
się zachowujesz, to wszystko – szepnęła, spuszczając
głowę.
Panna
Brown nie była głupią dziewczyną. Nie wiedziała, kiedy
dokładnie jej serce zabiło mocniej na widok tego konkretnego
rudzielca. Wiedziała za to jedno: kochała go. I bolało
ją to, że z każdym mijającym dniem odsuwał się od
niej coraz bardziej. Na początku ich związku było cudownie. Miała
wrażenie, jakby żyła w jakimś śnie, zbyt nierealnym
i pięknym, by był prawdziwy. I chyba miała rację. Jej
sen zaczął pękać niczym oporna ale zwykła bańka mydlana.
Wierzyła jeszcze, że to tylko przejściowe. Przecież każdy
związek przechodził te dobre i złe dni.
Jednak
ster już dawno wyrwał się spod jej rąk, a statek
niebezpiecznie szybko przybliżał się do ostrych skał przy brzegu.
*****
Witajcie,
kochani! Trochę krócej, ale postanowiłam w dwóch oddzielnych
rozdziałach opisać Walentynki bohaterów drugoplanowych i naszej
drogiej parki. I jak Wam się podobało? Jeżeli będziecie
ładnie komentować (czyt. jeżeli mnie dobrze zmotywujecie), to
przełożę pisanie następnego rozdziału nad naukę i może
uda mi się go opublikować w Walentynki (pewnie i tak to
zrobię, ale miło by było poczytać Wasze opinie). Mam jeszcze
dwie sprawy. Data pierwszego meczu Ginny. Niby nic trudnego, ale
kiedy okaże się, że wyjście do Hogsmeade w piątym
tomie odbyło się w Walentynki, a według kalendarza
była wtedy środa, to... W końcu uznałam, że będę liczyć
tak, jak Rowling. I tyle. Ale żeby było jeszcze więcej
problemów, to w trakcie pisania rozdziału, uświadomiłam
sobie, że Lucjusz w trakcie szóstego tomu był
w Azkabanie... To za to zignorowałam. Mam nadzieję, że
wybaczycie. Rozdział postaram się jutro poprawić. Mój mózg już
ma na dzisiaj dość, więc nie oburzajcie się na jakiekolwiek błędy
(oczywiście, możecie mi je i tak wytknąć – będę
miała mniej roboty).
Musisz dodać nowy rozdział w walentynki! heh :D Twój styl pisania jest cudowny i zawsze z miłą chęcią,czytam twojego bloga:*
OdpowiedzUsuńPrzepięknie! Zachwyciła mnie forma tego rozdziału i to, że skupiłaś się tu na postaciach drugoplanowych <3 Po prostu cudo!
OdpowiedzUsuńNiestety nie rozpiszę się dzisiaj, bo mam mało czasu, ale zależało mi na tym, żeby skomentować. Czekam na następny, walentynkowy rozdział (ach, nie mogę się doczekać!) i tradycyjnie życzę dużo czasu i weny. Mój rozdział pojawi się dopiero jutro ;)
Pozdrawiam :*
Nie jestem jakąś wielką fanką fanfiction, ale to akurat czytałam z niepohamowaną lubością! Bardzo podobał mi się punkt widzenia ze strony Ginny - według mnie był practico identico ze wzorcem książkowym. Ron jakoś mnie rozśmieszył (ale w dobrym znaczeniu)! Podsumowując, bardzo przyjemny tekst i z wielką chęcią przeczytam następny rozdział (mam nadzieję w Walentynki!).
OdpowiedzUsuńLou<3
Obiecałam skomentować, więc jestem. Rozdział naprawdę super, byłam (i wciąż jestem) pod wielkim wrażeniem. Dobrze oddałaś atmosferę Hogwartu i charakter postaci drugoplanowych.
OdpowiedzUsuńA następny musi być w walentynki!
Bo i ja Cię czymś zaskoczę :)
Buziak
eMKa
milosc-dopadnie-cie-i-tak.blogspot.com
Rozdział naprawdę świetny! Nic dodać nic ująć. Nie mogę się doczekać następnego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło i życzę weny.
Arya V.
Świetnie piszesz i bardzo miło się to czyta :)
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, na pewno będzie równie genialny!
Zapraszam też na mojego bloga, którego niedawno zaczęłam pisać, gdyż wciągnęła mnie historia Dramione *-* Link podaje poniżej :* Będę wdzięczna, jeśli rzucisz okiem ^^
Pozdrawiam Cię serdecznie,
Iraler
http://dramionemojeopowiadania.blogspot.com
Pieknie! :)
OdpowiedzUsuńTen entuzjazm Ginny był niemal zaraźliwy. Podobało mi się, jak pomogła Neville'owi. Czasami każdy potrzebuje takiego kopa, żeby się za coś zabrać. Dobrze, że Ginny zorientowała się, że ten znicz nie jest od Deana. Ja bym się chyba załamała na miejscu Harry'ego, gdyby ona się jednak nie połapała, co i jak.
OdpowiedzUsuńPodsumowując rozdział świetny i utrzymany w naprawdę w przyjemnym klimacie. Nie mniej jednak nie jest zapewne jedyną osobą, która z utęsknieniem czeka na Walentynek ciąg dalszy.
http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Tu pozwolę sobie tak ogólniej, bo trzy razy zgubiłam napisany już do tgeo rozdziału komentarz. Dammit.
OdpowiedzUsuńŚrednio podobają mi się sugestie Hermiony dotyczące walentynki Ginny - są tak subtelne jak mój dziadek, gdy wypije pół litra. Chyba tylko idiota by się nie domyślił po jej słowach, że Hermiona coś wie, ale Ginny wszystko łyka jak watę cukrową. ;-;
Podoba mi się za to scena z Nevillem (no może poza kiczowym opisem kwiatów, meh) (ale za to opis jak Ginny idzie po śniegu jest fajny; księżniczkowy, ale ze smakiem), to, że dużą uwagę poświęcasz też pobocznym bohaterom, przez co Twój opek żyje i jest wielowymiarowy.
No ale moją ulubioną sceną jest ta z Lavender. Świetnie uchwyciłaś jej punkt widzenia.
O ile sceny z Gryfonami wychodzą Ci dobrze, trochę gorzej radzisz sobie ze Ślizgonami. Są dziwni, nieco sztuczni, jakby siali przesadną dramę wokół tego, co robią, rzucają jakieś wielkie hasła... wiesz, kojarzy mi się to z jakimiś podstawówkowymi aferkami. 16-latek wrzucający na swojego przyjaciela "primabalerina"? Obrażający się, że wszystko kręci się wokół Malfoya? To poziom mojego brata w 4kl. podstawówki. To sprawia właśnie, że jego późniejsze słowo "wojna" wydaje się śmieszne - z jednej strony dziecinne foszki, z drugiej strony sieje dramę i bawi się w dorosłość, szastając słowem wojna.
są tak subtelne jak mój dziadek, gdy wypije pół litra
UsuńSubtelności się jeszcze uczę, aczkolwiek przyznaję, że każdy zacząłby drążyć po takich słowach. Zwłaszcza kiedy wypowiada je przyjaciel - przyjaciele raczej nie rzuciliby takich słów ot tak, żeby tylko namieszać.
dużą uwagę poświęcasz też pobocznym bohaterom, przez co Twój opek żyje i jest wielowymiarowy
Najlepsza pochwała ever. ❤
O ile sceny z Gryfonami wychodzą Ci dobrze, trochę gorzej radzisz sobie ze Ślizgonami
Nie mam pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Może to wynikać z faktu, że nie wiem, co tam się działo, kiedy Voldemort zyskiwał coraz większą władzę - raczej byliby bardziej uświadomieni, niż Gryfoni, którzy w sumie niezbyt się tym przejmowali (mówimy o kanonie oczywiście). Tak się trochę mieszam, bo jednocześnie chcę zacierać granice pomiędzy domami i pokazać, że dom nie definiuje, kto kim jest, ale jednocześnie, żeby byli jednak tymi Ślizgonami. Jak widać, niezbyt mi szło, ale może się wyrobię.