Rozdział dziewiąty

Serce to dziwny organ. I, niestety, kompletnie niezależny od rozumu.

*****

Kolorowa mgła snu powoli przerzedzała się, ustępując szarej rzeczywistości. Dziwny świst brzmiący w porannej ciszy jednak nie ustępował. Ginny podniosła delikatnie powieki, by jej orzechowym oczom ukazała się maleńka kuleczka, wznosząca się nad jej głową. Uniosła rękę, chcąc ją złapać, lecz znicz samoistnie opadł na jej dłoń. Palce odruchowo zacisnęły się na jego złocistej powłoce.
 – Wow – ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy jej ust, które zaraz wygięły się w pięknym uśmiechu. Podniosła piłeczkę na wysokość oczu. Wygrawerowane cyfry zabłysły, ukazując datę 18 lutego 1996 roku. – Osiemnasty... – mruknęła i nagle w jej spojrzeniu pojawił się blask zrozumienia. – Mój pierwszy mecz – wyszeptała z niedowierzaniem.
W okamgnieniu wstała i, wcześniej nakładając na siebie puszysty szlafrok, wybiegła z dormitorium. Zatrzymała się przed jednymi z wielu drzwi na korytarzu i, nie zastanawiając się ani na chwilę, wparowała do pokoju. Wszystkie łóżka były zasunięte bordowymi kotarami, ale tylko jedne ją interesowały. Uśmiech powiększył się do niebotycznych rozmiarów, że jeszcze trochę i zabrakłoby jej miejsca na twarzy. Najciszej, jak potrafiła, podeszła do najbliższego łóżka i rozsunęła zasłonę. Jej oczom ukazała się śpiąca dziewczyna z aureolą brązowych kosmyków, utworzoną wokół głowy.
Weasley machnęła różdżką, z którą nie rozstawała się od pamiętnej wyprawy do Ministerstwa Magii. Utkana z czystej magii powłoka ogarnęła obydwie, zapewniając potrzebną prywatność.
 – AAAaaa!!! – pisnęła Ginny, czując, że już zbyt długo to w sobie trzymała.
Dziewczyna błyskawicznie podniosła się do pozycji siedzącej, rozglądając się zaspanymi oczyma dookoła w poszukiwaniu zagrożenia. Po chwili jej wzrok spoczął na podekscytowanej sylwetce, która bezczelnie zabrała jej większą część materaca.
 – Mogę zapytać, z jakiego powodu postanowiłaś wtargnąć do mojego kochanego, ciepłego łóżka i obudzić mnie wrzaskiem, przez który mój słuch nie będzie już nigdy taki sam? – wyrzuciła z siebie szatynka, walcząc z opadającymi powiekami. Spojrzała nieprzytomnie na zegarek, by po chwili jęknąć z żalem: – Śniadanie zacznie się dopiero za dwie godziny!
 – Nie wiedziałam, że jesteś takim śpiochem – obruszyła się rudowłosa, ale po chwili jej twarz znów rozjaśnił przepiękny uśmiech. – Dzisiaj Walentynki! I wiesz, co dostałam do Deana? Znicz! Mój pierwszy złoty znicz, który złapałam w swoim pierwszym meczu!
Panna Granger dopiero po chwili przyswoiła te wiadomości.
 – Dean? – zdziwiła się.
 – No... – Weasley zawahała się. – Nie było żadnej kartki ani nic, ale jeżeli to nie on, to kto?
 – Zapytaj go na śniadaniu i zobacz, jak zareaguje.
 – Nie. – Ginny pokręciła głową, zastanawiając się. – To musiał być on. Ostatnio się pokłóciliśmy i to bardzo możliwe, że w ten sposób spróbował mnie przeprosić.
 – Zobaczymy – szepnęła przyjaciółka, w duchu gratulując Harry'emu pomysłowości. – Coś jeszcze? Bo nie będę kłamać i powiem, że z chęcią zasnęłabym jeszcze na te półtorej godziny.
 – Och, dobra. Idź spać, pogadamy później – mówiąc to, przewróciła oczami, jakby sam pomysł uważała za dziwaczny. – Dobranoc, Książkowa Księżniczko.
Panna Weasley z ledwością uniknęła poduszki, znikając za dębowymi drzwiami. Chłód złotej piłeczki przyjemnie drażnił jej ciepłą dłoń. Nagle w jej głowie pojawił się pomysł. Dawno nie miała tak wspaniałego poranka! I z pełną premedytacją postanowiła go wykorzystać jak najlepiej.
Przemierzając kolejne korytarze, mimowolnie zaczęła dostrzegać niezwykłą magię Hogwartu. Tak naprawdę nigdy nie miała wystarczająco dobrego humoru, by wynurzyć się spod ciemnych myśli i rozejrzeć się wokoło. Zawsze coś ją dręczyło i nie zawsze to było coś, co zwykle spotykało nastolatka. Ale tego dnia... Tego dnia mogła z podniesioną głową przeciwstawić się całemu światu.
Dean był wysokim, szczupłym chłopakiem. Miał małe, migdałowate oczy, z których zawsze biło ciepło, a kąciki jego wąskich ust nigdy nie opadały. Śniada skóra dodawała mu uroku i, mimo że nie grzeszył urodą, to najmłodszej z klanu Weasleyów się podobał. Potrafił ją rozbawić, ich rozmowy nie ograniczały się tylko do Quidditcha, a sposób, w jaki całował...
Uśmiech lekko oklapł. Dean Thomas był dobrym partnerem. Ale nie dla niej. Jego tęczówki nie były tak jasne i przeszywające, jakby chciała. Jego śmiech nie był na tyle głośny i dźwięczny. Jego włosy nie były tak niepoukładane. A jego charakter nie tak wybuchowy i uparty. Ten Gryfon nigdy się z nią nie kłócił. Nawet wtedy, kiedy miał odmienne zdanie, jedynie milczał, a ona w tym momencie miała ochotę nim mocno potrząsnąć, sprawić, by zdrowo na nią nakrzyczał, że wygadywała same głupoty.
Drzwi wejściowe trzasnęły cicho, zamykając się za jej plecami. Zimne powietrze momentalnie owiało jej szczupłą sylwetkę. Dziękując sobie w myślach, że ubrała się w sławetny, weasleyowski sweter, ruszyła w stronę boiska do Quidditcha, zostawiając po sobie niezbyt głębokie ślady we wcześniej nieskazitelnej połaci skrzącego śniegu.
Słońce, jakby przeczuwało wspaniały humor młodej kobiety, wychyliło się spod ciężkich chmur, oznajmiając całemu światu początek nowego dnia. Złociste promienie otoczyły samotną postać, broczącą w niewielkich zwałach lodowatego puchu. Ta niestrudzenie pokonywała kolejne metry dzielące ją od boiska.
Nagle zatrzymała się, coś sobie przypominając. Po chwili wahania skręciła w stronę szklarni i stanęła przed uchylonymi drzwiami. Pchnęła je ostrożnie. Przekraczając próg, uderzyło w nią gorące powietrze, ale nie zwróciła już na to uwagi. Oparła za to miotłę o jedną ze ścian i podeszła do klęczącego chłopaka.
 – Myślałam, że dzisiaj sobie odpuścisz – odezwała się, a jej głos zabrzmiał odrobinę za głośno, jak na jej gust.
Neville poskoczył lekko, odwracając się w mgnieniu oka.
 – Ginny – wymamrotał, a jego policzki pokryły dwa pokaźne rumieńce. – Co ty tutaj robisz?
 – Chciałam polatać – wskazała na stojącą miotłę w rogu pomieszczenia – ale uznałam, że sprawdzę, czy przypadkiem znowu nie ślęczysz nad biednymi roślinami – dokończyła z psotnym błyskiem w oczach.
 – Och – westchnął, wstając i opierając się o kant metalowego stolika.
 – To jak? Masz jakieś plany na dzisiaj? – spytała, wskakując obok niego na blat.
 – Pójdę na lekcje? – odpowiedział z wahaniem, nie do końca wiedząc, o jakie plany jej chodzi.
 – A miałam nadzieję, że chociaż ty pamiętasz – mruknęła sfrustrowana. – Dzisiaj Walentynki! – krzyknęła, po czym roześmiała się perliście, kiedy zobaczyła skrzywienie na twarzy chłopaka.
 – A już myślałem, że zapomniałem o czymś ważnym.
Zapatrzyła się na niego, jakby jej towarzysz był niespełna rozumu.
 – Nie wmówisz mi, że nie masz żadnej dziewczyny na oku.
W tym momencie jego twarz zsolidaryzowała się z Domem Lwa – złociste włosy i buraczkowe policzki idealnie nadałyby się do jego oficjalnego godła.
 – Z-znaczy jest ktoś... – wyjąkał. Mimo że wydawało się to niemożliwe, poczerwieniał jeszcze bardziej. – Ale to i tak jest mało prawdopodobne – wyszeptał, a ona musiała się nieźle natrudzić, by cokolwiek usłyszeć.
Po chwili zeskoczyła ze stołu i stanęła przed chłopakiem. Podparła dłonie pod boki i, wyglądając niczym jej rozzłoszczona matka, zaczęła:
 – Longbottom, jeśli tylko usłyszę, że gadasz takie bzdury, ostrze... Nie, obiecuję ci, że mnie popamiętasz – mówiła spokojnie, ale w jej głosie można było wychwycić niebezpieczną nutę. Widząc nagle pobladłą twarz kolegi, westchnęła ciężko. – Znam cię ponad pięć lat i zdążyłam się przekonać, że jesteś jednym z tych chłopaków, których ze święcą szukać! I możesz mieć każdą, musisz tylko w to uwierzyć. Chyba że to ja jestem tą wybranką. Wtedy miałbyś ze mną ciężki orzech do zgryzienia – parsknęła.
Kąciki ust Neville'a podniosły się minimalnie. Wziął głęboki wdech, chcąc dodać sobie odwagi.
 – To Hanna Abbott.
 – Ta Puchonka? – upewniła się panna Weasley, po czym uśmiechnęła się szeroko, kiedy szatyn przytaknął. – To wspaniale!
 – Wspaniale? – wykrztusił. – Przecież ledwo co ona zna moje imię!
 – Skąd wiesz? A może właśnie ona też do ciebie wzdycha nocami? Nie przekonasz się, póki nie spróbujesz.
 – A-ale...
 – Nie ma żadnego „ale” – przerwała mu. – Zaraz pójdę z tobą do sowiarni, ale wcześniej wybierzesz stąd najpiękniejszy kwiat, jaki możesz tutaj zdobyć – zakończyła, a na jej twarzy lśniła determinacja.
 – A nie miałaś polatać? – wtrącił niepewnie, trąc kark dłonią.
Ginny spojrzała na niego. Po chwili widocznie oklapła.
 – Nie rób mi tego, proszę. Chcę, by ktoś oprócz mnie świętował te cholerne Walentynki. Nawet Hermiona uznała to za głupotę! – wyznała rozpaczliwie.
Neville popatrzył na błagającą sylwetkę młodej Weasleyówny. Nigdy nie był odważny. Ale dla swoich przyjaciół był gotów na wiele. A kto wie? Może ostatecznie wyjdzie mu to na dobre? Może warto spróbować?
Kręcąc głową ze zrezygnowaniem, klęknął nad jedną z wielu sadzonek jakichś kwiatów. Chociaż może określenie „jakichś” nie byłoby zbyt trafne. Złociste płatki sprawiały wrażenie, jakby były pocałunkami letniego słońca, które pozostawiło za sobą wieczną obietnicę. Seledynowe liście rozkładały się naokoło, tworząc żywą koronę, która lśniła srebrem za każdym razem, kiedy udało jej się złapać jakiś zabłąkany promień światła. A woń, która się roztaczała za sprawą najmniejszego powiewu powietrza, uderzała w zakurzone dusze, roztaczając nadzieję na powrót wiosny.
 – Piękny – szepnęła, spoglądając na dumnie stojący kwiat roziskrzonymi oczyma.
Neville z niespotykaną czułością otulił niezwykłą roślinę mieniącą się powłoką, która miała ją ochronić od zimna. Tego czaru nauczyła go sama profesor Sprout, kiedy na początku szóstego roku pozwoliła mu przychodzić każdego ranka do szklarni. Czasem żałowała, że pan Longbottom nie został przydzielony do Hufflepuffu, ale szybko odpędzała od siebie tę myśl. Cieszyła się, że dożyła momentu, w którym jej zmęczone wiekiem oczy ujrzały kogoś, kto z dumą ją zastąpi.
 – Idziemy? – zapytał cicho szatyn, jakby obawiał się, że głośniejszy dźwięk zburzy tę niesamowitą atmosferę.
 – Jasne – przytaknęła, sięgając w międzyczasie po miotłę.
W ciszy przemierzyli całą odległość dzielącą ich od samotnej wieży. Nie czuli potrzeby jej przerwania. W jednym momencie w chłopaka uderzyło pewne wspomnienie.
 – Err... Ginny? – odezwał się, a na jego usta wpłynął nerwowy uśmiech.
Ta kiwnęła głową, że słuchała, i podeszła do jednego z wielu żerdzi, zapełnionych po brzegi sowami i sówkami.
 – Bo widzisz... Ostatnio...
 – Wykrztuś to z siebie – pospieszyła go, nadal na niego nie patrząc.
 – Co wiesz o średniowiecznych artefaktach?
Panna Weasley widocznie zamarła, by powoli się odwrócić do niego.
 – Średniowieczne artefakty? – zdziwiła się. – A skąd to pytanie?
 – Parę dni temu, kiedy uczyliśmy się z Harrym i Hermioną, natrafiłem na dziwne notatki z tym związane. Oni zdążyli już pójść i od tego czasu ciągle zapominam je oddać. Martwi mnie tylko to, że po przejrzeniu tych pergaminów nawet ja zdołałem się domyślić, że chodzi tu o czarnomagiczne przedmioty – zakończył niemrawym tonem.
Sylwetka Neville'a jakby się wyprostowała, a chłopięcy blask w oczach zniknął, ustępując miejsca zamyśleniu.
 – Jesteś pewien? – zapytała go, nie wiedząc, co o tym myśleć.
 – Stuprocentowo.
 – W co oni się znowu pakują? – jej pytanie zawisło w eterze, nie doczekując się jednak odpowiedzi.

*****

Czarnoskóry chłopak zamknął za sobą drzwi od dormitorium. Poprzedni wieczór był... Ciężki. Bał się o Draco. Byłby głupcem, gdyby tego nie robił, ale miał przynajmniej nadzieję, że przetrwają to razem. Mylił się.
Ślizgon pokręcił głową, próbując powstrzymać gorzki uśmiech, wpływający na jego wargi. Z Draco znał się przez wiele lat, ale dopiero niedawno mogli się nawzajem nazwać jako-takimi przyjaciółmi.
Gdy przybył do Hogwartu, czuł się oszołomiony wielkością zamku i jego unikalną atmosferą. Dopiero po miesiącu przestał co chwilę wzdychać nad magicznością budynku. Co innego Malfoy, który już po tygodniu zaczął się rządzić wśród pierwszorocznych. W tym momencie młodzieniec pozwolił kącikom ust podnieść się o parę milimetrów. Pamiętał tego małego, blondwłosego chłopczyka, który zawadzał nosem o sufit każdego pomieszczenia.
Rzecz zmieniła się podczas trzeciego roku. Widać było, że do blondyna powoli docierało, że nie był ósmym cudem świata. Zaczynał dorastać. I w tym momencie wkroczył pewien wysoki chłopak o specyficznym humorze. Nie była to jednak od razu przyjaźń na dobre i na złe. Od słowa do słowa odkrywali coraz więcej podobieństw. I naprawdę polubił tego nieznośnego dziedzica Malfoyów. Nie przeszkadzało mu nawet to, że większość czasu spędzał na słuchaniu narzekań ów dziedzica. Chociaż Zabini miał wtedy szerokie pole do popisu ze swoim humorem, a że potrafił jak nikt sprowokować swojego kolegę...
Na szóstym roku coś się zmieniło. Na początku zbagatelizował sprawę, ale kiedy blondyn zaczął go coraz częściej unikać, zrozumiał, że działo się coś niedobrego. Parsknięcie wydobyło się spomiędzy jego ust, gdy właśnie minął jakąś obściskującą się parę w kącie. Niedobrego! Cóż za eufemizm, patrząc na to, co mu wczoraj wyznał jego przyjaciel. Nie mógł się oszukiwać i wmawiać sobie, że wiedział, co czuł młody Malfoy.
Nigdy nie zdołał poznać swojego ojca. Matka wspominała jedynie o tym, że był on przystojnym mężczyzną, którego naprawdę pokochała. Młodzieniec nie należał do głupich osób i nie zdołał nie zauważyć tych wielu potencjalnych ojczymów przewijających się przez sypialnię pani Zabini. Czuł lekki niesmak przez rozwiązłość swojej rodzicielki, ale widział też, ile dla niego zrobiła. I na szczęście nigdy nie zmuszała go, by poznał jej wybranków. Za to zawsze odnajdywała dla niego czas, by zwyczajnie porozmawiać o polityce czy przyszłości syna. Właśnie, przyszłości. Jakże niewinne słowo. Nie wiedział, co powinien w takich momentach mówić. Jednak jego matka nigdy nie narzucała mu niczego. Mimo że aktualnie przebywała w dość szemranym towarzystwie, to w czasie wakacji przed szóstym rokiem nauki w Hogwarcie nie wspomniała ani jednym słówkiem o powinnościach dziedzica domu Zabini. Nie przekonywała go o wspaniałości Lorda Voldemorta. Zdawał sobie sprawę, jak bardzo niepewni mogli się wydawać w oczach Czarnego Pana. Jego matka nigdy otwarcie go nie poparła, a on sam też się do tego nie palił. Miał tylko nadzieję, że to się nie zmieni aż do końca wojny. Pozostało wierzyć, że to Dumbledore z Potterem wygrają. W innym przypadku był zgubiony.
 – Blaise! Czekaj!
Odwrócił się, słysząc kobiecy głos za plecami. Ku niemu biegła niska dziewczyna, a za nią w rytm kolejnych kroków podskakiwał długi warkocz.
 – Uff... – Pansy wypuściła z siebie powietrze, stając koło bruneta, który spoglądał na nią z podniesioną brwią. – Co się tak patrzysz? – warknęła, próbując unormować oddech.
 – Po prostu rzadko widzę, byś kogoś tak szaleńczo goniła, nie mówiąc już o tym, by krzyczeć na pół Pokoju Wspólnego.
 – Musimy pogadać – powiedziała krótko, prostując się. Po wcześniejszym wysiłku jedynie jej zarumienione policzki pozostały, dodając uroku zwykle chłodnej Księżniczce Slytherinu.
 – Chodź – mruknął, a z jego głosu zniknęło rozbawienie.
Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę wyjścia. Gdy znaleźli się na korytarzu, spojrzał na nią i z ciekawością w głosie zaczął:
 – Tak więc, co uznałaś za tak ważne, by nie mogło poczekać?
 – Draco wrócił wczoraj, prawda?
 – Ach... Wiedziałem, że to musi być związane z naszą primabaleriną – szepnął do siebie, kręcąc przy tym głową.
 – Primabaleriną? – Słuch dziewczyny okazał się jednak zbyt dobry.
Blaise jedynie machnął ręką.
 – Pokłóciliśmy się wczoraj – wyznał po dłuższej chwili. – Nie jestem pewien, ile wiesz, ale...
 – Domyślam się, że chodziło o jego matkę. Moja pisała mi w zeszłym tygodniu, że Malfoy Manor ciągle odwiedza sztab magomedyków. A że Lucjusz ciągle jest widziany w Ministerstwie... – urwała, wiedząc, że załapie aluzję.
 – Jego matka zachorowała. Niewiele wiem, ale podobno tym razem to jest coś poważnego – skapitulował w końcu pod ostrzałem jej spojrzenia.
 – A jak on się z tym czuje? – zapytała, ale widać było, ile ją to kosztowało.
 – To właśnie o to się pokłóciliśmy. W skrócie mogłabyś to określić, że to nie nasza sprawa. – Skrzywił się i po chwili dodał: – No, może trochę ostrzejszymi słowami.
W ciszy dotarli do głównych schodów, które prowadziły do Wielkiej Sali.
 – Pamiętasz czwarty i piąty rok? Wydają się być tak bardzo nierealne w porównaniu z tym – odezwała się cicho Pansy, a tęsknota była aż nadto słyszalna w jej głosie.
 – Wojna – odpowiedział tylko, ale to w zupełności wystarczyło.

*****

 – Och, już się nie mogę doczekać, aż zaczną się SUM-y – jęknęła Ginny, dźwigając w ramionach jakąś potężną książkę. – Jeszcze trochę i padnę z wyczerpania przez tę ciągłą naukę.
 – Dużo tu nargli, nie uważasz? – spytała nagle Luna i rozejrzała się wokół.
Rudowłosa parsknęła śmiechem. Może to dziwne, ale to właśnie panna Lovegood potrafiła w jednej chwili poprawić jej humor. Wszystko, od jej poplątanych, długich włosów, po wetkniętą gałązkę jemioły za ucho, do rozmarzonego głosu, sprawiało, że człowiek przegrywał z kretesem z cisnącym się na usta uśmiechem.
 – Przypadkiem nie narzekałaś, że to w roślinach aż się od nich roi? – parsknęła Weasleyówna.
 – Ale dzisiaj są Walentynki – odparła spokojnie, a jej oczy spojrzały na Gryfonkę z nagłą powagą. – Co u Harry'ego?
 – Harry'ego? A skąd miałabym to wiedzieć? – zdziwiła się, ale nie zdołała już ukryć nerwowości w głosie.
Przez moment bladoniebieskie oczy patrzyły skupione na piegowatą twarz panny Weasley.
 – Dostałaś już coś? – mruknęła pozornie bez związku.
W orzechowych tęczówkach zatańczyły wesoło iskierki.
 – Kiedy obudziłam się w swoim dormitorium, wiesz, co zobaczyłam nad głową? Znicz! Prawdziwy, złoty znicz! Nawet nie mam pojęcia, skąd go wytrzasnął, ale musiał się na pewno z tym nieźle natrudzić.
 – Kto?
 – Eee... – zawahała się. – Nie mam pojęcia – przyznała. – Na początku myślałam, że to Dean, ale Hermiona powiedziała, żebym się go wcześniej zapytała wprost. I... Trochę się boję. Bo jeżeli nie on, to kto? Komu może aż tak na mnie zależeć?
Luna uśmiechnęła się tylko pocieszająco, lecz na jej twarzy zajaśniała jakaś emocja, która, niestety, szybko zniknęła. Ginny zmarszczyła brwi, ale szybko odpędziła od siebie błąkające się myśli, kiedy zobaczyła przed sobą pewnego chłopaka.
 – Nie obrazisz się? – zapytała blondynkę, kiwając głową w stronę Deana.
 – Siekliki przed chwilą poinformowały mnie, że mogę spotkać budyń na stole – mruknęła, a jej wzrok na powrót stał się rozmarzony.
Rudowłosa śledziła jej sylwetkę oczami, dopóki ta nie zniknęła za drzwiami Wielkiej Sali. Po chwili ruszyła w stronę swojego chłopaka, czując narastające podenerwowanie.
 – Hej – przywitała się, zakładając pasmo ognistych włosów za ucho.
 – Cześć, Ginny – mówiąc to, uśmiechnął się szeroko, po czym wyciągnął zza pleców pojedynczą czerwoną różę obwiązaną złotą tasiemką. – Najlepszego.
Popatrzyła przez moment na kwiat, a w jej głowie natychmiast pojawiło się tysiąc pytań. Dean, czując się z każdą mijaną chwilą coraz bardziej niezręcznie, zapytał:
 – Coś nie tak? Nadal się na mnie gniewasz? – zmartwił się, a na jego kwadratowej twarzy pojawiło się zawstydzenie. – Ja naprawdę nie chciałem!
 – Przepraszam – odezwała się zaraz, ale zabrzmiała jakoś nieobecnie. – Zaskoczyłeś mnie, tylko tyle. – Wzruszyła ramionami, zmuszając się do lekkiego uśmiechu.
 – Och, to dobrze – powiedział koślawo.
Thomas z wahaniem podszedł do rudowłosej i objął ją ramieniem.
 – Idziemy na obiad?
 – Jasne – przytaknęła.

*****

 – Mon-Ron! Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Weasley spojrzał na swoją partnerkę z roztargnieniem.
 – Oczywiście, że tak – mruknął, po czym skierował swój wzrok na coś, co wcześniej było kawałkiem ciasta, zanim nie zrujnował tego widelcem.
Lavender podążyła za jego spojrzeniem i westchnęła w duchu.
 – Coś się stało? – zapytała niepewnie.
 – A co miało się stać? – odburknął, wpychając sobie do buzi porcję brei, którą miał na talerzu.
 – Dziwnie się zachowujesz, to wszystko – szepnęła, spuszczając głowę.
Panna Brown nie była głupią dziewczyną. Nie wiedziała, kiedy dokładnie jej serce zabiło mocniej na widok tego konkretnego rudzielca. Wiedziała za to jedno: kochała go. I bolało ją to, że z każdym mijającym dniem odsuwał się od niej coraz bardziej. Na początku ich związku było cudownie. Miała wrażenie, jakby żyła w jakimś śnie, zbyt nierealnym i pięknym, by był prawdziwy. I chyba miała rację. Jej sen zaczął pękać niczym oporna ale zwykła bańka mydlana. Wierzyła jeszcze, że to tylko przejściowe. Przecież każdy związek przechodził te dobre i złe dni.
Jednak ster już dawno wyrwał się spod jej rąk, a statek niebezpiecznie szybko przybliżał się do ostrych skał przy brzegu.

*****


Witajcie, kochani! Trochę krócej, ale postanowiłam w dwóch oddzielnych rozdziałach opisać Walentynki bohaterów drugoplanowych i naszej drogiej parki. I jak Wam się podobało? Jeżeli będziecie ładnie komentować (czyt. jeżeli mnie dobrze zmotywujecie), to przełożę pisanie następnego rozdziału nad naukę i może uda mi się go opublikować w Walentynki (pewnie i tak to zrobię, ale miło by było poczytać Wasze opinie). Mam jeszcze dwie sprawy. Data pierwszego meczu Ginny. Niby nic trudnego, ale kiedy okaże się, że wyjście do Hogsmeade w piątym tomie odbyło się w Walentynki, a według kalendarza była wtedy środa, to... W końcu uznałam, że będę liczyć tak, jak Rowling. I tyle. Ale żeby było jeszcze więcej problemów, to w trakcie pisania rozdziału, uświadomiłam sobie, że Lucjusz w trakcie szóstego tomu był w Azkabanie... To za to zignorowałam. Mam nadzieję, że wybaczycie. Rozdział postaram się jutro poprawić. Mój mózg już ma na dzisiaj dość, więc nie oburzajcie się na jakiekolwiek błędy (oczywiście, możecie mi je i tak wytknąć – będę miała mniej roboty).

10 komentarzy:

  1. Musisz dodać nowy rozdział w walentynki! heh :D Twój styl pisania jest cudowny i zawsze z miłą chęcią,czytam twojego bloga:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepięknie! Zachwyciła mnie forma tego rozdziału i to, że skupiłaś się tu na postaciach drugoplanowych <3 Po prostu cudo!
    Niestety nie rozpiszę się dzisiaj, bo mam mało czasu, ale zależało mi na tym, żeby skomentować. Czekam na następny, walentynkowy rozdział (ach, nie mogę się doczekać!) i tradycyjnie życzę dużo czasu i weny. Mój rozdział pojawi się dopiero jutro ;)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie jestem jakąś wielką fanką fanfiction, ale to akurat czytałam z niepohamowaną lubością! Bardzo podobał mi się punkt widzenia ze strony Ginny - według mnie był practico identico ze wzorcem książkowym. Ron jakoś mnie rozśmieszył (ale w dobrym znaczeniu)! Podsumowując, bardzo przyjemny tekst i z wielką chęcią przeczytam następny rozdział (mam nadzieję w Walentynki!).

    Lou<3

    OdpowiedzUsuń
  4. Obiecałam skomentować, więc jestem. Rozdział naprawdę super, byłam (i wciąż jestem) pod wielkim wrażeniem. Dobrze oddałaś atmosferę Hogwartu i charakter postaci drugoplanowych.
    A następny musi być w walentynki!
    Bo i ja Cię czymś zaskoczę :)
    Buziak
    eMKa
    milosc-dopadnie-cie-i-tak.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział naprawdę świetny! Nic dodać nic ująć. Nie mogę się doczekać następnego.
    Pozdrawiam ciepło i życzę weny.
    Arya V.

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetnie piszesz i bardzo miło się to czyta :)
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, na pewno będzie równie genialny!
    Zapraszam też na mojego bloga, którego niedawno zaczęłam pisać, gdyż wciągnęła mnie historia Dramione *-* Link podaje poniżej :* Będę wdzięczna, jeśli rzucisz okiem ^^
    Pozdrawiam Cię serdecznie,
    Iraler

    http://dramionemojeopowiadania.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten entuzjazm Ginny był niemal zaraźliwy. Podobało mi się, jak pomogła Neville'owi. Czasami każdy potrzebuje takiego kopa, żeby się za coś zabrać. Dobrze, że Ginny zorientowała się, że ten znicz nie jest od Deana. Ja bym się chyba załamała na miejscu Harry'ego, gdyby ona się jednak nie połapała, co i jak.
    Podsumowując rozdział świetny i utrzymany w naprawdę w przyjemnym klimacie. Nie mniej jednak nie jest zapewne jedyną osobą, która z utęsknieniem czeka na Walentynek ciąg dalszy.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Tu pozwolę sobie tak ogólniej, bo trzy razy zgubiłam napisany już do tgeo rozdziału komentarz. Dammit.
    Średnio podobają mi się sugestie Hermiony dotyczące walentynki Ginny - są tak subtelne jak mój dziadek, gdy wypije pół litra. Chyba tylko idiota by się nie domyślił po jej słowach, że Hermiona coś wie, ale Ginny wszystko łyka jak watę cukrową. ;-;
    Podoba mi się za to scena z Nevillem (no może poza kiczowym opisem kwiatów, meh) (ale za to opis jak Ginny idzie po śniegu jest fajny; księżniczkowy, ale ze smakiem), to, że dużą uwagę poświęcasz też pobocznym bohaterom, przez co Twój opek żyje i jest wielowymiarowy.
    No ale moją ulubioną sceną jest ta z Lavender. Świetnie uchwyciłaś jej punkt widzenia.
    O ile sceny z Gryfonami wychodzą Ci dobrze, trochę gorzej radzisz sobie ze Ślizgonami. Są dziwni, nieco sztuczni, jakby siali przesadną dramę wokół tego, co robią, rzucają jakieś wielkie hasła... wiesz, kojarzy mi się to z jakimiś podstawówkowymi aferkami. 16-latek wrzucający na swojego przyjaciela "primabalerina"? Obrażający się, że wszystko kręci się wokół Malfoya? To poziom mojego brata w 4kl. podstawówki. To sprawia właśnie, że jego późniejsze słowo "wojna" wydaje się śmieszne - z jednej strony dziecinne foszki, z drugiej strony sieje dramę i bawi się w dorosłość, szastając słowem wojna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. są tak subtelne jak mój dziadek, gdy wypije pół litra
      Subtelności się jeszcze uczę, aczkolwiek przyznaję, że każdy zacząłby drążyć po takich słowach. Zwłaszcza kiedy wypowiada je przyjaciel - przyjaciele raczej nie rzuciliby takich słów ot tak, żeby tylko namieszać.

      dużą uwagę poświęcasz też pobocznym bohaterom, przez co Twój opek żyje i jest wielowymiarowy
      Najlepsza pochwała ever. ❤

      O ile sceny z Gryfonami wychodzą Ci dobrze, trochę gorzej radzisz sobie ze Ślizgonami
      Nie mam pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Może to wynikać z faktu, że nie wiem, co tam się działo, kiedy Voldemort zyskiwał coraz większą władzę - raczej byliby bardziej uświadomieni, niż Gryfoni, którzy w sumie niezbyt się tym przejmowali (mówimy o kanonie oczywiście). Tak się trochę mieszam, bo jednocześnie chcę zacierać granice pomiędzy domami i pokazać, że dom nie definiuje, kto kim jest, ale jednocześnie, żeby byli jednak tymi Ślizgonami. Jak widać, niezbyt mi szło, ale może się wyrobię.

      Usuń

JEŻELI KOMENTUJESZ, TO WIEDZ, ŻE JESTEM Z CIEBIE DUMNA! :)