Szmaragdowe
tęczówki rozbłysły, upodabniając się do szlachetnych kamieni
wiedzionych w promieniach słońca. Nie było to jednak radosne
lśnienie, przypominało ono raczej smutek i rezygnację, która
coraz bardziej przyćmiewała pozostałe jeszcze resztki nadziei.
– Zobaczysz,
kiedyś będzie dobrze – w chwili, w której
wypowiedziała te słowa, Hermiona wiedziała, że nie były zbyt
dużo warte.
– Każdego
dnia jest mi tak samo cholernie trudno patrzeć na nich, gdy są
razem – przyznał się.
Brunet
nie wiedział, kiedy dokładnie poczuł coś więcej do Ginny. Miał
świadomość, że to nie stało się nagle. Po prostu z każdym
kolejnym dniem zaczynał coraz mocniej odczuwać to dziwne ciepło
w środku, które rozlewało się po jego ciele, kiedy zdążył
zaledwie spojrzeć na najmłodszą z Weasleyów. Co zabawne,
jego prawie-siostra, która właśnie siedziała obok niego, zdawała
się to zrozumieć o wiele wcześniej, niż on przekonał się
do myśli, że jego serce może szybciej dla kogoś zabić.
– A mi
niby jest łatwo? – zapytała retorycznie, podnosząc do góry
brwi, jakby mówiła: „Spróbuj tylko zaprzeczyć”. Po chwili
jednak westchnęła z rozbawieniem. – Jesteśmy tacy żałośni.
Użalamy się nad sobą w Walentynki, jedząc przy tym szarlotkę
– mruknęła, po czym dzióbnęła ciasto widelcem, jakby winiła
je za swój smutny los.
– Ej!
Co ty chcesz od szarlotki? To najlepszy deser pod słońcem! –
wykrzyknął, wymachując na wzór bohaterów pustym kubkiem, który
zaraz zapełnił się dyniowym sokiem.
– Mon-Ron!
– krzyk Lavender z łatwością dotarł do jej wrażliwych
uszu, która mimowolnie się skrzywiła.
– Przynajmniej
oni się dobrze bawią – warknęła, odstawiając widelec z głuchym
brzękiem na talerz. – Wiesz co? Ja się chyba przejdę.
– Ej!
Czekaj – zatrzymał ją Harry, łapiąc ja za nadgarstek. –
Ostatnio ciągle znikasz. Czasem wracasz chwilę przed ciszą nocną.
Tęsknię za tobą.
Hermiona
zamarła, ale zaraz zatuszowała to delikatnym uśmiechem.
– Przecież
wczoraj spędziłam cały wieczór z tobą – przypomniała mu,
próbując brzmieć przy tym jak najbardziej wiarygodnie.
– Ja...
– Gryfon urwał, nie będąc pewnym, co chciał powiedzieć. –
Masz rację, jestem trochę przewrażliwiony – mruknął,
przeczesując palcami włosy. – Nie mogę się doczekać, aż
pogoda się trochę poprawi i będę mógł wznowić treningi.
– Quidditch?
– westchnęła cierpiętniczo. – Lecę do biblioteki, do
zobaczenia!
On
jedynie skinął głową, upijając łyk soku. Delikatny uśmiech
zawitał na jego wargi, kiedy szmaragdowe oczy śledziły oddalającą
się sylwetkę. Wbrew pozorom, to nie był zły dzień. A słońce
nadal świeciło jasno za kłębiącymi się chmurami.
Panna
Granger kluczyła korytarzami, nie będąc do końca pewną, dokąd
się udać. Co prawda, mogłaby pójść do biblioteki, ale nie
wiedziała, czy dałaby radę patrzeć na te wszystkie pary, które
liczyły na chwilę przyjemności w cieniu regałów. Pokój
Wspólny odpadał z powodu wielkiej niechęci ujrzenia Rona
i Lavender razem. A obserwatorium...
Zawahała
się, ale po chwili weszła na schody. Co ona robiła ze swoim
życiem? Mając do wyboru spędzenie czasu z najlepszym
przyjacielem, dobrowolnie wybierała popołudnie z jej,
zdawałoby się, największym wrogiem.
Draco
Malfoy początkowo nie był kimś ważnym. Znała jego konflikt
z Harrym, ale sama nigdy nie włączała się w ich
kłótnie. Sytuacja zmieniła się dopiero na jej drugim roku nauki
w Hogwarcie. To wtedy poznała znaczenie słowa: „Szlama”.
Nie jeden raz słyszała, że była kimś nieistotnym, nawet
niewartym splunięcia. I chociaż serce bolało, to nigdy nie
pozwoliła, by jej oczy wyrażały coś więcej niż tylko pogardę
i nienawiść. Dopiero ukryta za bordowymi kotarami dziewczyna
odważyła się na cichy płacz. Czuła się wtedy taka słaba, taka
bezsilna... Ale nie poddawała się. Następnego ranka szła na
lekcje tak, jak zawsze. A jej oczy lśniły wcześniej nieznaną
determinacją. Była czarownicą i nikt nie miał prawa, by
uważać inaczej. Odtąd starała się ze wszystkich sił, by
udowodnić wszystkim, a zwłaszcza pewnemu zadufanemu w sobie
arystokracie, że należała do tego świata.
– Cześć,
Hermiono.
Gryfonka
spojrzała na idącego w jej stronę Krukona. Mimowolnie
uśmiechnęła się i skinęła na powitanie.
– Witaj,
Terry. Idziesz na obiad? – zapytała chyba bardziej z grzeczności
niż z ciekawości.
– Tak
– przytaknął, zatrzymując się przy niej. Wetknął dłonie do
kieszeni czarnych spodni i popatrzył na nią z góry
swoimi piwnymi oczami. Był od niej wyższy o głowę, z czego
niezbyt się cieszyła. – Zrobiłaś już wypracowanie na
transmutację?
– Postanowiłam
wziąć się za to w sobotę – wytłumaczyła i zaraz
poczuła zdradzieckie rumieńce na policzkach. Nie lubiła się
przyznawać, że ma jakieś zaległości, nawet jeśli były tylko
dwudniowe. – A ty?
– Właśnie
mam z nim problem i miałem nadzieję, że już je
odrobiłaś. Dla ciebie to pewnie bułka z masłem – parsknął,
ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.
– Nie
wierzę, wielki Krukon, Terry Bott, nie potrafi napisać zwykłego
wypracowania dla profesor McGonagall – powiedziała przesadnie
zdziwionym tonem. – Czyżbyś obracał się w złym
towarzystwie?
– Tak,
poznałem pewną szatynkę, która nie odrobiła pracy domowej chwilę
po jej zadaniu – odparował, a w jego oczach lśniły wesołe
iskierki.
– Hej,
Terry, idziesz? – Obok nich nagle zjawił się Anthony
Goldstein. – Wybaczysz, Hermiono, że go porwę, co nie?
– zapytał, uśmiechając się szeroko.
– Jasne,
lećcie – parsknęła panna Granger i pokręciła
z rozbawieniem głową.
– Widzę,
że nie próżnujesz.
Dziewczyna
odkręciła się w stronę męskiego głosu. Pewien uciążliwy
dla niej Ślizgon opierał się o ścianę z założonymi
na piersi rękoma. Blond włosy opadały nonszalancko na jego wysokie
czoło.
– Czemu
zawdzięczam wątpliwą przyjemność zobaczenia twojej twarzyczki,
Malfoy? – zironizowała.
– Nadal
zero szacunku dla lepszych od siebie – cmoknął z rozczarowaniem.
– Jak widać, twoja chwiejna reputacja Panny Wiem-To-Wszystko nie
jest ani odrobinę prawdziwa.
– Oczekujesz
ode mnie czegoś konkretnego? Nie ukrywam, że mam lepsze rzeczy do
roboty niż to mierne parodiowanie rozmowy – poinformowała go, nie
kłopocząc się, by jej ton brzmiał chociaż trochę uprzejmiej.
Draco
rozejrzał się, ale nie wyglądał jak ktoś, kto chciał coś
ukryć, raczej na kogoś, kto był na tyle znudzony, że poszukiwał
czegoś ciekawszego na prawie pustym korytarzu. Kiedy upewnił się,
że nikogo oprócz nich nie było, podszedł do Granger i szepnął:
– Za
pięć minut w obserwatorium.
Zanim
Hermiona zdążyła jakkolwiek zareagować, odsunął się i zniknął
za rogiem. Mimowolnie spomiędzy jej ust wymsknęło się
prychnięcie. Co za tupet! Jednak wbrew sobie i zdrowemu
rozsądkowi skręciła w kolejny korytarz, by dostać się inną
drogą na trzecie piętro.
*****
– Widzę,
że punktualność nie jest twoją mocną stroną – mruknął,
kiedy w drzwiach w końcu ujrzał sylwetkę dziewczyny.
– Wiedz,
że tylko altruistyczna ale bezmyślna chęć pomagania mnie tu
sprowadziła.
Podeszła
powolnym krokiem do stolika. Z wahaniem usiadła naprzeciwko
niego, jakby nie była pewna, co tutaj robiła. Nagle poczuła
przemożną chęć udania się gdziekolwiek indziej. Nawet wizja
Lavender i Rona nie była już taka odpychająca. Czy ona
zamieniła się na rozumy z jakimś masochistą, że postanowiła
spędzać czas z jej wrogiem numer jeden?
Przełknęła
ciężko ślinę pod rozbawionym wzrokiem jasnowłosego młodzieńca
i otworzyła książkę na odpowiednim rozdziale. Tylko ona
wiedziała, ile ją kosztowało to spokojne siedzenie. Czuła, że
była na skraju. Wystarczyłaby jedna iskra, by wybuchła. A, co
najgorsze, nie wiedziała, jakie byłyby tego skutki.
– Granger,
weź głęboki oddech – poradził jej ze złośliwym błyskiem
w oku. – Nie chcę, żebyś przypadkiem tutaj zemdlała
z nerwów – dodał, nie robiąc sobie nic z jej ponurego
spojrzenia.
– Mam
tego dość, Malfoy. Jeżeli ci tak na tym zależy, to szukaj sobie
drugiego tłumacza. Mam o wiele ciekawsze rzeczy do roboty –
powiedziała, a w jej głosie zmęczenie było aż nadto
wyczuwalne.
– Co
ty... – zaczął, ale urwał, kiedy Hermiona trzasnęła książką,
którą zaledwie przed chwilą zdążyła otworzyć.
– Mam
tego dość – powtórzyła z naciskiem.
– Nie
mów mi, że teraz sobie pójdziesz. Mieliśmy umowę –
przypomniał, patrząc na nią z czymś, czego nie można było
do końca nazwać. – Nie możesz mnie teraz zostawić.
– Nie
mogę? – parsknęła, po czym wstała i z zaciętością
wypisaną na twarzy ruszyła do drzwi. – To patrz, panie
arystokrato.
Blondyn
w mgnieniu oka stanął przed nią, zasłaniając jedyne wyjście
na korytarz. Jego stalowoszare oczy mieniły się niczym płynne
srebro w świetle księżyca.
– Granger,
mieliśmy umowę.
– Mieliśmy,
to dobre słowo. – Uśmiechnęła się słodko, ale jej humor był
daleki od radosnego. – A teraz przepuść mnie.
– Nie
przepuszczę cię – warknął, zaciskając nieświadomie pięści.
– A teraz – sparodiował ją – grzecznie usiądziesz
i dokończysz tłumaczenie tej cholernej książki.
– Nie
– odmówiła mu, podnosząc jeszcze wyżej głowę. – Nie zrobię
tego, a wiesz dlaczego? Bo mam dość ciebie, twojego
lekceważącego zachowania, obelg i jakże dowcipnych docinek –
wyliczała, a z każdym kolejnym słowem jej głos przybierał
na sile.
– Wybacz,
Granger, ale, jak już pewnie zauważyłaś, jestem arystokratą
i przebywanie w jednym pomieszczeniu ze szlamą niejednego
doprowadziłaby do szału. Powinnaś się cieszyć, że staram się
ograniczać do minimum.
– Minimum,
powiadasz? – mruknęła, nie dowierzając. – Czyli przez ten cały
czas musiałeś się ograniczać... Gdyby nie to, że tak tobą
gardzę, to byłoby mi ciebie żal, naprawdę.
– Tobie
byłoby żal mnie? – Z ledwością powstrzymał się od
zaśmiania się jej prosto w twarz. – To powinno być na
odwrót, nie uważasz? To ty zdecydowałaś się przyjść tutaj
w Walentynki, mając do wyboru niezwykle uroczy wieczór
w otoczeniu bezmózgich idiotów. Jak widać, mój urok
podziałał również na ciebie.
– To
samo mogłabym powiedzieć o tobie – odparowała i chyba
tylko cudem udało jej się powiedzieć to w miarę spokojnym
tonem. – Jakby nie patrzeć, ty postanowiłeś spędzić to
popołudnie ze szlamą. Co na to twój tak kochający
mugoli tatuś? – zapytała, zakładając ręce na piersiach.
Ślizgon
poczuł, jakby dała mu w twarz. Jego oczy zapłonęły niczym
wzburzone morze podczas sztormu. Knykcie pobielały już całkowicie,
a z półksiężyców, wyżłobionych przez paznokcie, wynurzały
się powoli pojedyncze krople miedzianej krwi. Szczęki miał tak
mocno zaciśnięte, że niejeden obawiałby się o jej niechybne
uszkodzenie.
Szatynka
jednak nie zauważyła furii, wylewającej się strumieniami
z postawy chłopaka. Po raz pierwszy poczuła satysfakcję ze
swoich słów, których głównym zadaniem było uderzenie w czuły
punkt przeciwnika. Ktoś, patrzący z boku, nigdy by nie
powiedział, że to miła, ułożona dziewczyna, która pomogłaby
każdemu w potrzebie.
To
niesamowite, że człowiek ma w sobie różne osobowości, które
krążą wokół siebie niczym przeciwstawne bieguny. Wychowanie
pomaga ukształtować jedną z nich, a otoczenie jedynie
w tym pomaga. Wystarczy jednak jedna sytuacja, iskra czy słowo,
aby to wszystko pękło, a druga osobowość wzięła nad nami
górę. Czyny, o które nikt by nas nie posądził, stają się
wtedy dla nas czymś normalnym.
– Widzę,
że język ci się wyostrzył – zauważył Draco, a jego
chłodny ton przeciął powietrze na wskroś.
Gryfonka
jakby dopiero teraz uświadomiła sobie wagę swoich poprzednich
słów. Oczy rozszerzyły się jej delikatnie.
– Uczę
się od mistrza – odszepnęła z trudem. Nagle cała
wcześniejsza odwaga uleciała z niej jak z balonika,
dźgniętego szpilką.
– Widocznie
moje towarzystwo ci nie służy, Granger, a teraz idź
i przetłumacz przynajmniej ten jeden rozdział – wycedził,
lecz, widząc otwierające się usta dziewczyny, dodał: – Proszę.
Miodowe
oczy rozwarły się jeszcze szerzej, a na jej pociągłej twarzy
odmalował się szok.
– S-słucham?
Możesz powtórzyć? Bo się chyba przesłyszałam – wyjąkała.
Ręce opadły jej bezwładnie wzdłuż ciała.
– Nie
łudź się, nie powtórzę tego – mruknął, odsuwając się od
niej.
Blondyn
z westchnieniem opadł na krzesło i przeczesał palcami
włosy. Co on najlepszego robił?! Błagał zwykłą, nic niewartą
szlamę. Gdyby jego ojciec go dzisiaj usłyszał...
Nie,
nie będzie o nim myślał ani teraz, ani nigdy. To on zrujnował
mu życie. To on był odpowiedzialny za jego szkaradny tatuaż na
lewym przedramieniu. Tatuaż, prychnął w myślach,
chyba piętno, znak, który wręcz krzyczał: „Jestem
ubezwłasnowolniony! Jestem marnym sługą!”. Tak, tylko sługą.
Nikim więcej.
– Malfoy?
– odezwała się niepewnie Hermiona, nieświadoma jego pędzących
myśli. – Przetłumaczę jedynie ten rozdział, potem możemy się
rozejść i nie widzieć częściej niż na lekcjach.
Stalowe
tęczówki zwróciły się w stronę dziewczyny, która, chyba
nieświadomie, sunęła piórem po policzku. Miał ochotę wybuchnąć
rozpaczliwym śmiechem. Nawet ona miała więcej wolności niż on.
Ten ktoś z góry musiał mieć niezły ubaw, układając ich
życia.
– Malfoy?
– powtórzyła, ale trochę pewniej. – Słuchasz mnie? –
zapytała, kiedy zauważyła nieobecny wzrok chłopaka.
Ten
zamrugał szybko powiekami, jakby budząc się z letargu, po
czym mechanicznie pokręcił głową.
– Wybacz,
Granger, ale kiedy słyszę twój piskliwy głosik, automatycznie
włącza się u mnie funkcja chwilowego ogłuchnięcia.
– Mówiłam
– zaczęła z naciskiem, postanawiając zignorować wypowiedź
blondyna – że zamierzam przetłumaczyć ten rozdział do końca
i potem nie widzieć cię częściej niż na lekcjach, jasne?
– Jak
słońce – odpowiedział, ale nie wyglądał na do końca
zdecydowanego.
Szatynka
popatrzyła chwilę na niego. Zdziwiła się trochę jego tonem, ale
raczej wątpiła, żeby tym powodem był warunek, który przed nim
postawiła. Schyliła głowę i zamoczyła stalówkę
w atramencie, zaczytując się w tekście. Jednak gdzieś
z tyłu jej umysłu nadal krążyła uciążliwa myśl,
podsycająca ciekawość. Co się stało Malfoyowi?
Ten
natomiast błądził myślami wokół swojej chwiejnej przyszłości.
Granger pracowała nad książką i była bliska ukończenia
tego jednego rozdziału, który najbardziej go interesował. Ale co
potem? Nie mógł się oszukiwać. Wiedział, że tylko grał na
czas. Odwlekał moment, w którym musiał przyznać, że poległ.
Nie miał najmniejszego pojęcia, jak naprawić szafkę. Wątpił
też, by w książce znalazł się choć jeden przydatny dla
niego fragment. Podobno tonący brzytwy się chwyta. I wyglądało
na to, że był na tyle zdesperowany, by prosić o pomoc,
mimo że jego ród słynął z tego, iż nigdy nie zniżał się
do takich czynów.
Mroczny
Znak nieraz dawał o sobie znać, przypominając
młodemu dziedzicowi, że jego czas nieustannie się kurczył. Był
niczym woda, która tym szybciej ucieka, im jesteś bardziej
zdesperowany ją zatrzymać. Nie wiedział, co go dokładnie czekało,
kiedy powiedziałby Voldemortowi, że nie udało mu się wykonać
tego zadania. Ale czego można oczekiwać od nastolatka, który ledwo
radził sobie sam ze sobą? Tak naprawdę, był jeszcze niewinnym
dzieckiem, które może trochę naiwnie marzyło o dobrej pracy,
pięknej wybrance i szczęśliwym życiu.
Te
niepewne czasy nie miały prawa być dla nikogo szczęśliwe
i beztroskie. A zwłaszcza dla kogoś, kto był z góry
skazany na porażkę. Nawet jeśli Czarny Pan jakimś cudem wygrałby
tę cholerną wojnę i udałoby mu się zawładnąć na całych
wyspach, to Draco wątpił, aby i on był jednym ze zwycięzców.
Nie sądził, by bez żadnego „ale” zdobył się na oglądanie
okrutnych rządów Lorda, a już w ogóle się do nich
przyczyniać. Nie było co się oszukiwać, nie miał w sobie
ani jednego grama okrucieństwa. Nie miał także wyboru, ale tylko
on wiedział, ile go kosztowało bezczynne patrzenie.
– Wiesz
co, Granger? – odezwał się cicho. – Ty to masz jednak szczęście
– słowa mimowolnie wyrwały mu się spomiędzy ust, ale nie
obchodziło go to. Nagle reputacja przestała go martwić, a czuł,
że nie dałby rady więcej tego w sobie trzymać.
– Słucham?
– parsknęła dziewczyna, kiedy przeanalizowała, co powiedział
jej, zdawałoby się, najgorszy wróg.
– Masz
wielkie szczęście – powtórzył. – Na ile, oczywiście, można
mieć szczęście w tej pieprzonej wojnie – dodał z kwitnącym
na wargach gorzkim uśmiechem.
– Wojnie?
– zawahała się. Czuła się mocno zdezorientowana nagłą zmianą
nastroju u niezbyt lubianego przez nią towarzysza.
– Nie
wmówisz mi, że jesteś na tyle głupia, by uważać, że bez niej
to wszystko się skończy – w jego głosie na próżno było
się doszukiwać kpiny czy chłodu. W tym momencie pomyślała,
że w takim wydaniu Malfoy wydawał się być niezwykle ludzki.
– Po twoich oczach widzę, że wiesz, co nas czeka w całkiem
niedalekiej przyszłości.
Hermiona
zatrzymała na nim dłużej wzrok. Blondyn, chociaż myślała, że
to niemożliwe, wyglądał jeszcze gorzej. Przypominał raczej kogoś,
kto tylko cudem przeżył jakąś ciężką chorobę i jeszcze
nie do końca powrócił do zdrowia. Jego niegdyś mleczna skóra
zatraciła swą barwę, a ona miała nieodparte wrażenie, że
jeszcze trochę i stanęłaby się przezroczysta. Głębokie,
ciemne smugi pod srebrzystymi oczami dodawały mu upiornego wyglądu.
Jednak to nie to ją przeraziło. To wyblakłe tęczówki, które
patrzyły na nią z pustką, jakby ich właścicielowi było już
wszystko jedno.
Czuła,
że mówił prawdę. Zdawała sobie doskonale sprawę, co mogło się
wydarzyć. Zbyt dużo czytała o mugolskich wojnach, które
niewiele się różniły od tych czarodziejskich. Jeśli patrzyło
się na rosnącą liczbę ofiar, walących się wszędzie gruzów
i ciągle piętrzącej się nienawiści, połączonej ze
strachem o następny dzień, to praktycznie się nie różniły.
Co z tego, że to wszystko było zdobywane innymi narzędziami,
inną drogą? Liczyło się to, że ludzie cierpieli tak samo.
– Tak
naprawdę, to nie mam pojęcia, co nas czeka – odpowiedziała po
krótkiej chwili. – Nikt tego nie wie.
– W sumie
masz rację, ale módlmy się, by ten dzień przyszedł jak
najpóźniej – czysta prawda, zawarta w tym jednym zdaniu,
zawisła pomiędzy nimi, ściskając ich za gardła.
– A to
wszystko przez jakiegoś szaleńca z wygórowaną samooceną –
mruknęła pod nosem, ale Draco z łatwością wyłapał jej
słowa.
– Niczego
by nie osiągnął, gdyby nikt się z nim nie zgadzał, nie
zapominaj o tym – odparł, patrząc nieprzeniknionym wzrokiem
na Gryfonkę.
– Ich
mogę tylko posądzić o głupotę i naiwność, ale
to on jest winny temu wszystkiemu.
– Głupotę
i naiwność? Mogę się nawet z tobą zgodzić w tym
aspekcie, ale chyba nie jesteś świadoma, jak wielkim talentem
obdarzył go Merlin. – Widząc uniesione brwi w niemym
pytaniu, wyjaśnił: – Charyzma. Prawdopodobnie sama byś za nim
ruszyła, gdybyś usłyszała choć połowę jego wszystkich przemów.
– Ach,
to – westchnęła, zakładając niesforny kosmyk za ucho.
– Tak, to. Ale
trzeba mu przyznać, że niektóre z jego poglądów były
całkiem rozsądne.
– Rozsądne?
– zdziwiła się i mało brakowało, aby go wyśmiała. –
Chyba nie mówimy o tej samej osobie.
– Interesowałaś
się kiedyś wydaniami Proroka Codziennego z okresu, kiedy
Czarny Pan zdobywał swoich pierwszych popleczników? – zapytał,
by zaraz dać za nią odpowiedź: – Nie kłopocz się, wiem, że
nie, dlatego w wolnej chwili radzę ci przeczytać jeden artykuł
z nim w roli głównej. Dopiero wtedy będziesz mogła się
wypowiadać w tej kwestii.
– Widzę,
że jesteś bardzo dobrze zorientowany w temacie –
podejrzliwość w jej głosie nie dawała zbyt wiele do
interpretacji.
Nic
nie odpowiedział. Po chwili ciszę przerwało pełne wahania
pytanie:
– Zatem
jak widzisz następne lata?
– Jak
ja to widzę? – zastanowił się. – Myślę, że po tych kilku
latach będzie już po wszystkim – wyrzucił z siebie
wreszcie, czując nagle, że z trudem przychodził mu każdy
kolejny oddech.
Szatynka
musiała chwilę odczekać, aż jej skołatane serce trochę się
uspokoi. Nagle ogarnęła ją niepewność, tak znajoma dla wojny,
która nieprzerwanie nad nimi wisiała.
– Jednak
– szepnął, a błysk niepewności zajarzył się
w srebrzystych oczach – mam nadzieję, że to wy wygracie.
„Mam
nadzieję, że to wy wygracie”, echo tych słów nie chciało
opuścić umysłu dziewczyny. Czy on...? Miodowe tęczówki bystro
zwróciły się w stronę Ślizgona.
Malfoy
nagle uświadomił sobie, co powiedział.
– Dobra,
skończmy tę gadkę-szmatkę, Granger, miałaś tłumaczyć –
przypomniał, próbując na nowo nałożyć na twarz nieprzeniknioną
maskę.
Spojrzała
na niego, ale zaraz pokiwała głową, zgadzając się. Nie mogła
się jednak oprzeć namolnej myśli, że coś się zmieniło pomiędzy
nimi. Miała wrażenie, jakby znajdowała się przed prawie
skończonym obrazem, ale nadal nie potrafiła niczego na nim
zobaczyć. Była niczym ślepiec, brodzący we mgle, który nadal
wołał, że zdoła sam odnaleźć drogę powrotną do domu, gdy obok
niego stał rozbawiony przewodnik z latarką.
*****
Witam!
Przed Wami nowy rozdział! Nie powiem, miałam małe załamanie
(które, notabene, ciągnęło się przez kilka dni, co w sumie
nakłada się na długość tegoż rozdziału), ale skończyłam!
Możecie czuć się trochę zawiedzeni tym, co zadziało się w tym
rozdziale, ale hej, Hermiona i Draco prowadzili całkiem
normalną rozmowę! Powinniśmy być z nich dumni! I pewnie
się domyślacie, że powoli takie rozmowy staną się codziennością
(ale nie cieszcie się na długo, bo jednak jako-taki kanon
z „Harry'ego Pottera i Księcia Półkrwi” obowiązuje).
Ach, czuję się zobowiązana, by przestrzec, że następny rozdział
może ukazać się dopiero (!) w marcu. Ale trzeba trzymać
kciuki za wielce niezorganizowaną Cassie i wierzyć, że uda
jej się coś tam napisać w króciuteńkich chwilach wolnych od
nauki. I, jeżeli dotarłeś/aś do tego momentu, proszę, skomentuj!
Dla Ciebie to zaledwie utracona chwila, a dla mnie uzyskana na
długo motywacja!
Okay, jestem wybitnie zmęczona i czuję się jak zombie, ale jestem.
OdpowiedzUsuńNo, no. Dzieje się, naprawdę. Rzadko to mówię, ale zżera mnie ciekawość. Więc jak przygotujesz pdfa, to chciałabym być pierwszą, która go dostanie. Tak na przyszłość :)
Byle do szybkiego, następnego :*
eMKa
milosc-dopadnie-cie-i-tak.blogspot.com
Ojej, zupełnie Cię rozumiem! Sama nie wiem, kiedy skończę swój rozdział. Wcześniej nie miałam czasu na nic, nawet na spanie, a teraz, kiedy przyszły ferie, mam taką niechęć do pisania, że omijam komputer szerokim łukiem.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału, czytałam go przy akompaniamencie najsmutniejszych piosenek z Glee (:D) i bardzo wczułam się w sytuację Draco. Jest mi go tak szkoda! Ich rozmowa strasznie mnie zasmuciła. Fajnie, że podchodzisz do opowiadania także od psychologicznej strony. Bardzo się cieszę, że relacja Hermiony i Malfoy'a powoli się zmienia.
Harry! Kiedy wspomniał o Hermionie jako prawie-siostrze, to nawet nie wiesz, jak mi się zrobiło ciepło na sercu :) Trzymam kciuki, żeby mu się udało z Ginny :*
Powodzenia z pisaniem!
Jest coraz ciekawiej :) oby tak dalej ;*
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle świetny. Robi się coraz ciekawiej. Draco i Hermiona nareszcie po raz pierwszy normalnie rozmawiali.
OdpowiedzUsuńJak zwykle pozdrawiam i życzę mnóstwa weny.
Arya V.
Hej;) przeczytałam całe Twoje opowiadanie i doszłam do wniosku, że świetnie piszesz;D rozdziały super, fajnie napisane dialogi i opisy, sama historia ciekawa, prowadzona w odpowiednim tempie, cieszę się bardzo, że trafiłam na Twojego bloga, swoją drogą jakieś szczęście mi dopisuje ostatnimi czasy, dwa dni i dwa świetne blogi znalezione;) z niecierpliwością czekam na kolejną część;) Pozdrawiam, Justyna;)
OdpowiedzUsuńDopiero po dodaniu poprzedniego komentarza zdałam sobie sprawę, że mam jeszcze jeden rozdział w zanadrzu.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak wyobrażałam sobie Walentynki Dracona i Hermiony, dzień jak co dzień, choć z jakimś miłym akcentem - w tym przypadku normalną rozmową. Jak dla mnie idealnie to wyszło.
http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Patrząc na opis dziobania szarlotki, przypomniało mi się, że w poprzednim rozdziale też tego było sporo i to w bardzo fajnym wydaniu. Dobrze się czyta te Twoje jedzeniowe wstawki. :)
OdpowiedzUsuń„Był od niej wyższy o głowę, z czego niezbyt się cieszyła” — niezbyt to dla mnie zrozumiałe?
„że tylko altruistyczna ale bezmyślna chęć pomagania mnie tu sprowadziła” — przecinek przed „ale” :(
„Knykcie pobielały już całkowicie, a z półksiężyców, wyżłobionych przez paznokcie, wynurzały się powoli pojedyncze krople miedzianej krwi” — o matko, co za drama. Często mam długie paznokcie i zdarza mi się je sobie wbijać w dłonie, ale nigdy, choć są ostre, a nie takie „miękkie i obłe” jak hybrydy, nie przebiłam sobie skóry.
Nie wiem, czy ten rozdział jest pisany po to, żeby zrobić aferkę między dwojgiem, żeby coś się zaczęło dziać, czy to przemyślane... niemniej, dał taki efekt, że odnoszę wrażenie, jakby ta kłótnia była wywołana oddziaływaniem czarnej magii na Hermionę i Draco. Zwłaszcza na Hermionę. Fajnie to wygląda.
Bardzo podobają mi się przemyślenia Dracona z tego rozdziału — zwrócenie uwagi na jego ubezwłasnowolnienie. I ta reakcja na Lucjusza. I to, że nie dał niczego po sobie znać. Ładnie też poprowadziłaś narrację właśnie z tej perspektywy — te komentarze o Hermionie, która nie zdaje sobie sprawy z myśli Dracona.
W tym rozdziale, w kontekście przemyśleń o szafce, brakuje mi trochę nawiązania do Borgina. W końcu to on kanonicznie pomagał w naprawie. Co z nim?
„Nie było co się oszukiwać, nie miał w sobie ani jednego grama okrucieństwa” — dlatego cisnął po szlamach i stosował przemoc słowną. No dosłownie chodzący ideał, zero okrucieństwa.
Nie rozumiem trochę motywacji Dracona do mówienia do Hermiony, że ona to ma szczęście. Jego postać jest jakaś niespójna, raz narzeka w myślach na szlamy i się nimi brzydzi, a chwilę później wyskakuje z jakimiś ckliwymi, niepodobnymi do niego tekstami... jakby się zwierzał, narzekał lasce, na którą ciśnie w myślach.
„W sumie masz rację, ale módlmy się, by ten dzień przyszedł jak najpóźniej” — módlmy się?
Jestem bardzo ciekawa późniejszej reakcji Hermiony na słowa Dracona. Ja wiem, że ona wierzy, że Draco nie jest śmierciożercą, ale to jest jej opinia, a nie podparta dowodami wiedza. Tu wszystko rozbija się o jej wiarę. Zdziwię się, jeśli nie pojawi się w niej choć cień wątpliwości. Jasne, łatwo może to sobie przetłumaczyć tym, że on nie bierze udziału w wojnie, że to „wy” odnosiło się do Zakonu i Gryfonów, ale naprawdę będzie mi tego brakowało, jeśli to się nie pojawi, te takie przemyślenia i wątpliwości. :D
W każdym razie czuję się w obowiązku pozostawić tu już jakiś komentarz odnośnie ogólnego wrażenia nad postępem i rozwojem akcji, a nie samych jakichś opinii dotyczących poszczególnych scen, bo to już 10 rozdział.
UsuńPrzede wszystkim widzę postęp w kreowaniu scen. Zapowiadałaś go na około szósty rozdział, mi rzucił się w oczy bardziej w granicach dziewiątego-dzisiątego (przynajmniej taki większy, którego już można użyć do jakiegoś porównania). Dalej pojawiają się jakieś niepotrzebne opisy wyglądu bohaterów, których kolor oczu, włosów, zębów i ust mogłabym wyrecytować w środku nocy nawet wspak, ale już nie robisz z tego zasady: zaczyna się scena z jakimś bohaterem, więc trzeba mu walnąć dziesięciozdaniowy opis postaci. Brawo.
Więcej też znajduję dobrych opisów: czy to pomieszczeń, czy to pogody. Opis postaci dalej jest taki cukierkowy, ale da się go przegryźć.
Na pewno, co daje dużo temu tekstowi mimo kiczowatych opisów, jesteś dobrym obserwatorem. Dlatego nie mam żadnego problemu z wyobrażeniem sobie sytuacji, które zarysowujesz. Postaci nie tylko rozmawiają ze sobą w sposób naturalny, ale też w międzyczasie ruszają się, wiercą, grzebią w talerzu (jeszcze raz powtórzę, fajne są te wstawki), poprawiają sobie włosy etc.
Kolejna sprawa to to, że w Twoim Hogwarcie żyją nie tylko Draco i Hermiona, a nawet nie: tylko Draco i Trójca Święta, ale zwracasz też uwagę na poboczne postaci: Ginny, Neville’a, Lunę. Ale nawet nie tylko, nawet postacie, które w HP odgrywały role epizodyczne, znajdują u Ciebie swoje miejsce: Blaise, Pansy, McLaggen, Terry. To sprawia, że Twoje opowiadanie żyje. Że czuję, że to rzeczywiście jest szkoła, a nie jakiś opuszczony budynek, który służy Ci za miejsce sparowania dwójki wytypowanych bohaterów.
Muszę tu jeszcze zwrócić uwagę na to, że bardzo ładnie wczuwasz się w Draco (choć jego zachowanie wobec Hermiony jest niekonsekwentne, raz chwilami pojawiają się opisy, jakby już coś między nimi ewoluowało, jakby ją lubił, a potem znów cofasz się w jego sympatii do Hermiony...?), że widać, że naprawdę przemyślałaś to, co może odczuwać taki chłopak w sytuacji takiej, w jakiej został postawiony. Zwracasz uwagę na jego poczucie bycia na smyczy, na jego pretensję do ojca, że zgotował mu taki los, na zazdrość o wolność Hermiony.
No i muszę pochwalić to, że dzięki temu, że w opowiadaniu zaczyna się coś dziać (może to też właśnie przez tą wielowątkowość), robi się coraz ciekawiej. Akcja nabiera tempa i zaczyna się ładnie toczyć, a nie wlec ślimacznie wraz z opisami błyszczącego o poranku słońca.
„Był od niej wyższy o głowę, z czego niezbyt się cieszyła”
UsuńŹle to troszeczkę ujęłam. W sumie to zdanie jest trochę bezsensowne, bo później w ogóle o tym nie wspominam, ale Hermiona była dość niska i mogło jej to czasem przeszkadzać - zwłaszcza że lubiła kontrolę.
„Knykcie pobielały już całkowicie, a z półksiężyców, wyżłobionych przez paznokcie, wynurzały się powoli pojedyncze krople miedzianej krwi” — o matko, co za drama. Często mam długie paznokcie i zdarza mi się je sobie wbijać w dłonie, ale nigdy, choć są ostre, a nie takie „miękkie i obłe” jak hybrydy, nie przebiłam sobie skóry
Mi też nie, ale to był taki dramatyczny opis, że nie mogłam się powstrzymać. ❤
W tym rozdziale, w kontekście przemyśleń o szafce, brakuje mi trochę nawiązania do Borgina. W końcu to on kanonicznie pomagał w naprawie. Co z nim?
Z tego, co mi się wydaje, niezbyt pomógł Malfoyowi w tej sprawie. Postanowiłam to podtrzymać i zmusić Draco do wymyślenia swojego sposobu na naprawę.
„Nie było co się oszukiwać, nie miał w sobie ani jednego grama okrucieństwa” — dlatego cisnął po szlamach i stosował przemoc słowną. No dosłownie chodzący ideał, zero okrucieństwa
Eee... Cholera. xD Uznajmy, że (dopóki tego jakoś nie poprawię) dla Malfoya to nie będzie okrucieństwo, tylko pokręcone stwierdzenie faktu - wychowanie, wiara i takie tam.
Zdziwię się, jeśli nie pojawi się w niej choć cień wątpliwości. Jasne, łatwo może to sobie przetłumaczyć tym, że on nie bierze udziału w wojnie, że to „wy” odnosiło się do Zakonu i Gryfonów, ale naprawdę będzie mi tego brakowało, jeśli to się nie pojawi, te takie przemyślenia i wątpliwości
To akurat planowałam rozwinąć później - myślę, że Hermiona byłaby w stanie niezachwianie wierzyć, że jej rówieśnik (nieważne, że nie był dla niej... ekhem... zbyt miły) byłby zdolny przyłączyć się do szalonego dyktatora. Takie życie w zaprzeczeniu, zwłaszcza że przebywała z nim normalnie sam na sam i Malfoy nie wydaje się jakiś śmierciożerczy (poza kilkoma "szlamami" rzuconymi od czasu do czasu).
Na pewno, co daje dużo temu tekstowi mimo kiczowatych opisów, jesteś dobrym obserwatorem. Dlatego nie mam żadnego problemu z wyobrażeniem sobie sytuacji, które zarysowujesz. Postaci nie tylko rozmawiają ze sobą w sposób naturalny, ale też w międzyczasie ruszają się, wiercą, grzebią w talerzu (jeszcze raz powtórzę, fajne są te wstawki), poprawiają sobie włosy etc.
Cieszę się, że to mi się udaje - akurat z tego jestem dumna, bo wtedy postacie żyją. Chociaż też się boję tego używać za dużo, bo często towarzyszą imiesłowy przysłówkowe, a jak jest ich dużo, to męczy czytelnika. I przyznaję się, że prawie każdą kwestię próbuję wypowiedzieć na głos, ogarnąć, czy to brzmi naturalnie i czy jakiś gest do tego pasuje. xD
Cieszę się też, że postacie nie są jakieś płaskie, że ktoś jest w stanie uznać ich zachowanie za (w miarę) logiczne, bo akurat nad tym zależało mi od początku, tylko, wiadomo, brak doświadczenia, rzucenie się na głęboką wodę bez dokładnego przemyślenia bohaterów etc. Ale jest coraz lepiej! I btw - dzięki za te wszystkie poprawki gramatyczne, interpunkcyjne i inne - nie zawsze się wszystko wyłapie.