Rozdział dziesiąty

Szmaragdowe tęczówki rozbłysły, upodabniając się do szlachetnych kamieni wiedzionych w promieniach słońca. Nie było to jednak radosne lśnienie, przypominało ono raczej smutek i rezygnację, która coraz bardziej przyćmiewała pozostałe jeszcze resztki nadziei.
– Zobaczysz, kiedyś będzie dobrze – w chwili, w której wypowiedziała te słowa, Hermiona wiedziała, że nie były zbyt dużo warte.
– Każdego dnia jest mi tak samo cholernie trudno patrzeć na nich, gdy są razem – przyznał się.
Brunet nie wiedział, kiedy dokładnie poczuł coś więcej do Ginny. Miał świadomość, że to nie stało się nagle. Po prostu z każdym kolejnym dniem zaczynał coraz mocniej odczuwać to dziwne ciepło w środku, które rozlewało się po jego ciele, kiedy zdążył zaledwie spojrzeć na najmłodszą z Weasleyów. Co zabawne, jego prawie-siostra, która właśnie siedziała obok niego, zdawała się to zrozumieć o wiele wcześniej, niż on przekonał się do myśli, że jego serce może szybciej dla kogoś zabić.
A mi niby jest łatwo? – zapytała retorycznie, podnosząc do góry brwi, jakby mówiła: „Spróbuj tylko zaprzeczyć”. Po chwili jednak westchnęła z rozbawieniem. – Jesteśmy tacy żałośni. Użalamy się nad sobą w Walentynki, jedząc przy tym szarlotkę – mruknęła, po czym dzióbnęła ciasto widelcem, jakby winiła je za swój smutny los.
– Ej! Co ty chcesz od szarlotki? To najlepszy deser pod słońcem! – wykrzyknął, wymachując na wzór bohaterów pustym kubkiem, który zaraz zapełnił się dyniowym sokiem.
– Mon-Ron! – krzyk Lavender z łatwością dotarł do jej wrażliwych uszu, która mimowolnie się skrzywiła.
– Przynajmniej oni się dobrze bawią – warknęła, odstawiając widelec z głuchym brzękiem na talerz. – Wiesz co? Ja się chyba przejdę.
– Ej! Czekaj – zatrzymał ją Harry, łapiąc ja za nadgarstek. – Ostatnio ciągle znikasz. Czasem wracasz chwilę przed ciszą nocną. Tęsknię za tobą.
Hermiona zamarła, ale zaraz zatuszowała to delikatnym uśmiechem.
– Przecież wczoraj spędziłam cały wieczór z tobą – przypomniała mu, próbując brzmieć przy tym jak najbardziej wiarygodnie.
– Ja... – Gryfon urwał, nie będąc pewnym, co chciał powiedzieć. – Masz rację, jestem trochę przewrażliwiony – mruknął, przeczesując palcami włosy. – Nie mogę się doczekać, aż pogoda się trochę poprawi i będę mógł wznowić treningi.
– Quidditch? – westchnęła cierpiętniczo. – Lecę do biblioteki, do zobaczenia!
On jedynie skinął głową, upijając łyk soku. Delikatny uśmiech zawitał na jego wargi, kiedy szmaragdowe oczy śledziły oddalającą się sylwetkę. Wbrew pozorom, to nie był zły dzień. A słońce nadal świeciło jasno za kłębiącymi się chmurami.
Panna Granger kluczyła korytarzami, nie będąc do końca pewną, dokąd się udać. Co prawda, mogłaby pójść do biblioteki, ale nie wiedziała, czy dałaby radę patrzeć na te wszystkie pary, które liczyły na chwilę przyjemności w cieniu regałów. Pokój Wspólny odpadał z powodu wielkiej niechęci ujrzenia Rona i Lavender razem. A obserwatorium...
Zawahała się, ale po chwili weszła na schody. Co ona robiła ze swoim życiem? Mając do wyboru spędzenie czasu z najlepszym przyjacielem, dobrowolnie wybierała popołudnie z jej, zdawałoby się, największym wrogiem.
Draco Malfoy początkowo nie był kimś ważnym. Znała jego konflikt z Harrym, ale sama nigdy nie włączała się w ich kłótnie. Sytuacja zmieniła się dopiero na jej drugim roku nauki w Hogwarcie. To wtedy poznała znaczenie słowa: „Szlama”. Nie jeden raz słyszała, że była kimś nieistotnym, nawet niewartym splunięcia. I chociaż serce bolało, to nigdy nie pozwoliła, by jej oczy wyrażały coś więcej niż tylko pogardę i nienawiść. Dopiero ukryta za bordowymi kotarami dziewczyna odważyła się na cichy płacz. Czuła się wtedy taka słaba, taka bezsilna... Ale nie poddawała się. Następnego ranka szła na lekcje tak, jak zawsze. A jej oczy lśniły wcześniej nieznaną determinacją. Była czarownicą i nikt nie miał prawa, by uważać inaczej. Odtąd starała się ze wszystkich sił, by udowodnić wszystkim, a zwłaszcza pewnemu zadufanemu w sobie arystokracie, że należała do tego świata.
– Cześć, Hermiono.
Gryfonka spojrzała na idącego w jej stronę Krukona. Mimowolnie uśmiechnęła się i skinęła na powitanie.
– Witaj, Terry. Idziesz na obiad? – zapytała chyba bardziej z grzeczności niż z ciekawości.
– Tak – przytaknął, zatrzymując się przy niej. Wetknął dłonie do kieszeni czarnych spodni i popatrzył na nią z góry swoimi piwnymi oczami. Był od niej wyższy o głowę, z czego niezbyt się cieszyła. – Zrobiłaś już wypracowanie na transmutację?
– Postanowiłam wziąć się za to w sobotę – wytłumaczyła i zaraz poczuła zdradzieckie rumieńce na policzkach. Nie lubiła się przyznawać, że ma jakieś zaległości, nawet jeśli były tylko dwudniowe. – A ty?
– Właśnie mam z nim problem i miałem nadzieję, że już je odrobiłaś. Dla ciebie to pewnie bułka z masłem – parsknął, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.
– Nie wierzę, wielki Krukon, Terry Bott, nie potrafi napisać zwykłego wypracowania dla profesor McGonagall – powiedziała przesadnie zdziwionym tonem. – Czyżbyś obracał się w złym towarzystwie?
– Tak, poznałem pewną szatynkę, która nie odrobiła pracy domowej chwilę po jej zadaniu – odparował, a w jego oczach lśniły wesołe iskierki.
– Hej, Terry, idziesz? – Obok nich nagle zjawił się Anthony Goldstein. – Wybaczysz, Hermiono, że go porwę, co nie? – zapytał, uśmiechając się szeroko.
– Jasne, lećcie – parsknęła panna Granger i pokręciła z rozbawieniem głową.
– Widzę, że nie próżnujesz.
Dziewczyna odkręciła się w stronę męskiego głosu. Pewien uciążliwy dla niej Ślizgon opierał się o ścianę z założonymi na piersi rękoma. Blond włosy opadały nonszalancko na jego wysokie czoło.
– Czemu zawdzięczam wątpliwą przyjemność zobaczenia twojej twarzyczki, Malfoy? – zironizowała.
– Nadal zero szacunku dla lepszych od siebie – cmoknął z rozczarowaniem. – Jak widać, twoja chwiejna reputacja Panny Wiem-To-Wszystko nie jest ani odrobinę prawdziwa.
– Oczekujesz ode mnie czegoś konkretnego? Nie ukrywam, że mam lepsze rzeczy do roboty niż to mierne parodiowanie rozmowy – poinformowała go, nie kłopocząc się, by jej ton brzmiał chociaż trochę uprzejmiej.
Draco rozejrzał się, ale nie wyglądał jak ktoś, kto chciał coś ukryć, raczej na kogoś, kto był na tyle znudzony, że poszukiwał czegoś ciekawszego na prawie pustym korytarzu. Kiedy upewnił się, że nikogo oprócz nich nie było, podszedł do Granger i szepnął:
– Za pięć minut w obserwatorium.
Zanim Hermiona zdążyła jakkolwiek zareagować, odsunął się i zniknął za rogiem. Mimowolnie spomiędzy jej ust wymsknęło się prychnięcie. Co za tupet! Jednak wbrew sobie i zdrowemu rozsądkowi skręciła w kolejny korytarz, by dostać się inną drogą na trzecie piętro.

*****

– Widzę, że punktualność nie jest twoją mocną stroną – mruknął, kiedy w drzwiach w końcu ujrzał sylwetkę dziewczyny.
– Wiedz, że tylko altruistyczna ale bezmyślna chęć pomagania mnie tu sprowadziła.
Podeszła powolnym krokiem do stolika. Z wahaniem usiadła naprzeciwko niego, jakby nie była pewna, co tutaj robiła. Nagle poczuła przemożną chęć udania się gdziekolwiek indziej. Nawet wizja Lavender i Rona nie była już taka odpychająca. Czy ona zamieniła się na rozumy z jakimś masochistą, że postanowiła spędzać czas z jej wrogiem numer jeden?
Przełknęła ciężko ślinę pod rozbawionym wzrokiem jasnowłosego młodzieńca i otworzyła książkę na odpowiednim rozdziale. Tylko ona wiedziała, ile ją kosztowało to spokojne siedzenie. Czuła, że była na skraju. Wystarczyłaby jedna iskra, by wybuchła. A, co najgorsze, nie wiedziała, jakie byłyby tego skutki.
– Granger, weź głęboki oddech – poradził jej ze złośliwym błyskiem w oku. – Nie chcę, żebyś przypadkiem tutaj zemdlała z nerwów – dodał, nie robiąc sobie nic z jej ponurego spojrzenia.
– Mam tego dość, Malfoy. Jeżeli ci tak na tym zależy, to szukaj sobie drugiego tłumacza. Mam o wiele ciekawsze rzeczy do roboty – powiedziała, a w jej głosie zmęczenie było aż nadto wyczuwalne.
– Co ty... – zaczął, ale urwał, kiedy Hermiona trzasnęła książką, którą zaledwie przed chwilą zdążyła otworzyć.
– Mam tego dość – powtórzyła z naciskiem.
– Nie mów mi, że teraz sobie pójdziesz. Mieliśmy umowę – przypomniał, patrząc na nią z czymś, czego nie można było do końca nazwać. – Nie możesz mnie teraz zostawić.
– Nie mogę? – parsknęła, po czym wstała i z zaciętością wypisaną na twarzy ruszyła do drzwi. – To patrz, panie arystokrato.
Blondyn w mgnieniu oka stanął przed nią, zasłaniając jedyne wyjście na korytarz. Jego stalowoszare oczy mieniły się niczym płynne srebro w świetle księżyca.
– Granger, mieliśmy umowę.
– Mieliśmy, to dobre słowo. – Uśmiechnęła się słodko, ale jej humor był daleki od radosnego. – A teraz przepuść mnie.
– Nie przepuszczę cię – warknął, zaciskając nieświadomie pięści. – A teraz – sparodiował ją – grzecznie usiądziesz i dokończysz tłumaczenie tej cholernej książki.
– Nie – odmówiła mu, podnosząc jeszcze wyżej głowę. – Nie zrobię tego, a wiesz dlaczego? Bo mam dość ciebie, twojego lekceważącego zachowania, obelg i jakże dowcipnych docinek – wyliczała, a z każdym kolejnym słowem jej głos przybierał na sile.
– Wybacz, Granger, ale, jak już pewnie zauważyłaś, jestem arystokratą i przebywanie w jednym pomieszczeniu ze szlamą niejednego doprowadziłaby do szału. Powinnaś się cieszyć, że staram się ograniczać do minimum.
– Minimum, powiadasz? – mruknęła, nie dowierzając. – Czyli przez ten cały czas musiałeś się ograniczać... Gdyby nie to, że tak tobą gardzę, to byłoby mi ciebie żal, naprawdę.
– Tobie byłoby żal mnie? – Z ledwością powstrzymał się od zaśmiania się jej prosto w twarz. – To powinno być na odwrót, nie uważasz? To ty zdecydowałaś się przyjść tutaj w Walentynki, mając do wyboru niezwykle uroczy wieczór w otoczeniu bezmózgich idiotów. Jak widać, mój urok podziałał również na ciebie.
– To samo mogłabym powiedzieć o tobie – odparowała i chyba tylko cudem udało jej się powiedzieć to w miarę spokojnym tonem. – Jakby nie patrzeć, ty postanowiłeś spędzić to popołudnie ze szlamą. Co na to twój tak kochający mugoli tatuś? – zapytała, zakładając ręce na piersiach.
Ślizgon poczuł, jakby dała mu w twarz. Jego oczy zapłonęły niczym wzburzone morze podczas sztormu. Knykcie pobielały już całkowicie, a z półksiężyców, wyżłobionych przez paznokcie, wynurzały się powoli pojedyncze krople miedzianej krwi. Szczęki miał tak mocno zaciśnięte, że niejeden obawiałby się o jej niechybne uszkodzenie.
Szatynka jednak nie zauważyła furii, wylewającej się strumieniami z postawy chłopaka. Po raz pierwszy poczuła satysfakcję ze swoich słów, których głównym zadaniem było uderzenie w czuły punkt przeciwnika. Ktoś, patrzący z boku, nigdy by nie powiedział, że to miła, ułożona dziewczyna, która pomogłaby każdemu w potrzebie.
To niesamowite, że człowiek ma w sobie różne osobowości, które krążą wokół siebie niczym przeciwstawne bieguny. Wychowanie pomaga ukształtować jedną z nich, a otoczenie jedynie w tym pomaga. Wystarczy jednak jedna sytuacja, iskra czy słowo, aby to wszystko pękło, a druga osobowość wzięła nad nami górę. Czyny, o które nikt by nas nie posądził, stają się wtedy dla nas czymś normalnym.
– Widzę, że język ci się wyostrzył – zauważył Draco, a jego chłodny ton przeciął powietrze na wskroś.
Gryfonka jakby dopiero teraz uświadomiła sobie wagę swoich poprzednich słów. Oczy rozszerzyły się jej delikatnie.
– Uczę się od mistrza – odszepnęła z trudem. Nagle cała wcześniejsza odwaga uleciała z niej jak z balonika, dźgniętego szpilką.
– Widocznie moje towarzystwo ci nie służy, Granger, a teraz idź i przetłumacz przynajmniej ten jeden rozdział – wycedził, lecz, widząc otwierające się usta dziewczyny, dodał: – Proszę.
Miodowe oczy rozwarły się jeszcze szerzej, a na jej pociągłej twarzy odmalował się szok.
– S-słucham? Możesz powtórzyć? Bo się chyba przesłyszałam – wyjąkała. Ręce opadły jej bezwładnie wzdłuż ciała.
– Nie łudź się, nie powtórzę tego – mruknął, odsuwając się od niej.
Blondyn z westchnieniem opadł na krzesło i przeczesał palcami włosy. Co on najlepszego robił?! Błagał zwykłą, nic niewartą szlamę. Gdyby jego ojciec go dzisiaj usłyszał...
Nie, nie będzie o nim myślał ani teraz, ani nigdy. To on zrujnował mu życie. To on był odpowiedzialny za jego szkaradny tatuaż na lewym przedramieniu. Tatuaż, prychnął w myślach, chyba piętno, znak, który wręcz krzyczał: „Jestem ubezwłasnowolniony! Jestem marnym sługą!”. Tak, tylko sługą. Nikim więcej.
– Malfoy? – odezwała się niepewnie Hermiona, nieświadoma jego pędzących myśli. – Przetłumaczę jedynie ten rozdział, potem możemy się rozejść i nie widzieć częściej niż na lekcjach.
Stalowe tęczówki zwróciły się w stronę dziewczyny, która, chyba nieświadomie, sunęła piórem po policzku. Miał ochotę wybuchnąć rozpaczliwym śmiechem. Nawet ona miała więcej wolności niż on. Ten ktoś z góry musiał mieć niezły ubaw, układając ich życia.
– Malfoy? – powtórzyła, ale trochę pewniej. – Słuchasz mnie? – zapytała, kiedy zauważyła nieobecny wzrok chłopaka.
Ten zamrugał szybko powiekami, jakby budząc się z letargu, po czym mechanicznie pokręcił głową.
– Wybacz, Granger, ale kiedy słyszę twój piskliwy głosik, automatycznie włącza się u mnie funkcja chwilowego ogłuchnięcia.
– Mówiłam – zaczęła z naciskiem, postanawiając zignorować wypowiedź blondyna – że zamierzam przetłumaczyć ten rozdział do końca i potem nie widzieć cię częściej niż na lekcjach, jasne?
– Jak słońce – odpowiedział, ale nie wyglądał na do końca zdecydowanego.
Szatynka popatrzyła chwilę na niego. Zdziwiła się trochę jego tonem, ale raczej wątpiła, żeby tym powodem był warunek, który przed nim postawiła. Schyliła głowę i zamoczyła stalówkę w atramencie, zaczytując się w tekście. Jednak gdzieś z tyłu jej umysłu nadal krążyła uciążliwa myśl, podsycająca ciekawość. Co się stało Malfoyowi?
Ten natomiast błądził myślami wokół swojej chwiejnej przyszłości. Granger pracowała nad książką i była bliska ukończenia tego jednego rozdziału, który najbardziej go interesował. Ale co potem? Nie mógł się oszukiwać. Wiedział, że tylko grał na czas. Odwlekał moment, w którym musiał przyznać, że poległ. Nie miał najmniejszego pojęcia, jak naprawić szafkę. Wątpił też, by w książce znalazł się choć jeden przydatny dla niego fragment. Podobno tonący brzytwy się chwyta. I wyglądało na to, że był na tyle zdesperowany, by prosić o pomoc, mimo że jego ród słynął z tego, iż nigdy nie zniżał się do takich czynów.
Mroczny Znak nieraz dawał o sobie znać, przypominając młodemu dziedzicowi, że jego czas nieustannie się kurczył. Był niczym woda, która tym szybciej ucieka, im jesteś bardziej zdesperowany ją zatrzymać. Nie wiedział, co go dokładnie czekało, kiedy powiedziałby Voldemortowi, że nie udało mu się wykonać tego zadania. Ale czego można oczekiwać od nastolatka, który ledwo radził sobie sam ze sobą? Tak naprawdę, był jeszcze niewinnym dzieckiem, które może trochę naiwnie marzyło o dobrej pracy, pięknej wybrance i szczęśliwym życiu.
Te niepewne czasy nie miały prawa być dla nikogo szczęśliwe i beztroskie. A zwłaszcza dla kogoś, kto był z góry skazany na porażkę. Nawet jeśli Czarny Pan jakimś cudem wygrałby tę cholerną wojnę i udałoby mu się zawładnąć na całych wyspach, to Draco wątpił, aby i on był jednym ze zwycięzców. Nie sądził, by bez żadnego „ale” zdobył się na oglądanie okrutnych rządów Lorda, a już w ogóle się do nich przyczyniać. Nie było co się oszukiwać, nie miał w sobie ani jednego grama okrucieństwa. Nie miał także wyboru, ale tylko on wiedział, ile go kosztowało bezczynne patrzenie.
– Wiesz co, Granger? – odezwał się cicho. – Ty to masz jednak szczęście – słowa mimowolnie wyrwały mu się spomiędzy ust, ale nie obchodziło go to. Nagle reputacja przestała go martwić, a czuł, że nie dałby rady więcej tego w sobie trzymać.
– Słucham? – parsknęła dziewczyna, kiedy przeanalizowała, co powiedział jej, zdawałoby się, najgorszy wróg.
– Masz wielkie szczęście – powtórzył. – Na ile, oczywiście, można mieć szczęście w tej pieprzonej wojnie – dodał z kwitnącym na wargach gorzkim uśmiechem.
– Wojnie? – zawahała się. Czuła się mocno zdezorientowana nagłą zmianą nastroju u niezbyt lubianego przez nią towarzysza.
– Nie wmówisz mi, że jesteś na tyle głupia, by uważać, że bez niej to wszystko się skończy – w jego głosie na próżno było się doszukiwać kpiny czy chłodu. W tym momencie pomyślała, że w takim wydaniu Malfoy wydawał się być niezwykle ludzki. – Po twoich oczach widzę, że wiesz, co nas czeka w całkiem niedalekiej przyszłości.
Hermiona zatrzymała na nim dłużej wzrok. Blondyn, chociaż myślała, że to niemożliwe, wyglądał jeszcze gorzej. Przypominał raczej kogoś, kto tylko cudem przeżył jakąś ciężką chorobę i jeszcze nie do końca powrócił do zdrowia. Jego niegdyś mleczna skóra zatraciła swą barwę, a ona miała nieodparte wrażenie, że jeszcze trochę i stanęłaby się przezroczysta. Głębokie, ciemne smugi pod srebrzystymi oczami dodawały mu upiornego wyglądu. Jednak to nie to ją przeraziło. To wyblakłe tęczówki, które patrzyły na nią z pustką, jakby ich właścicielowi było już wszystko jedno.
Czuła, że mówił prawdę. Zdawała sobie doskonale sprawę, co mogło się wydarzyć. Zbyt dużo czytała o mugolskich wojnach, które niewiele się różniły od tych czarodziejskich. Jeśli patrzyło się na rosnącą liczbę ofiar, walących się wszędzie gruzów i ciągle piętrzącej się nienawiści, połączonej ze strachem o następny dzień, to praktycznie się nie różniły. Co z tego, że to wszystko było zdobywane innymi narzędziami, inną drogą? Liczyło się to, że ludzie cierpieli tak samo.
– Tak naprawdę, to nie mam pojęcia, co nas czeka – odpowiedziała po krótkiej chwili. – Nikt tego nie wie.
W sumie masz rację, ale módlmy się, by ten dzień przyszedł jak najpóźniej – czysta prawda, zawarta w tym jednym zdaniu, zawisła pomiędzy nimi, ściskając ich za gardła.
A to wszystko przez jakiegoś szaleńca z wygórowaną samooceną – mruknęła pod nosem, ale Draco z łatwością wyłapał jej słowa.
– Niczego by nie osiągnął, gdyby nikt się z nim nie zgadzał, nie zapominaj o tym – odparł, patrząc nieprzeniknionym wzrokiem na Gryfonkę.
– Ich mogę tylko posądzić o głupotę i naiwność, ale to on jest winny temu wszystkiemu.
– Głupotę i naiwność? Mogę się nawet z tobą zgodzić w tym aspekcie, ale chyba nie jesteś świadoma, jak wielkim talentem obdarzył go Merlin. – Widząc uniesione brwi w niemym pytaniu, wyjaśnił: – Charyzma. Prawdopodobnie sama byś za nim ruszyła, gdybyś usłyszała choć połowę jego wszystkich przemów.
– Ach, to – westchnęła, zakładając niesforny kosmyk za ucho.
– Tak, to. Ale trzeba mu przyznać, że niektóre z jego poglądów były całkiem rozsądne.
– Rozsądne? – zdziwiła się i mało brakowało, aby go wyśmiała. – Chyba nie mówimy o tej samej osobie.
– Interesowałaś się kiedyś wydaniami Proroka Codziennego z okresu, kiedy Czarny Pan zdobywał swoich pierwszych popleczników? – zapytał, by zaraz dać za nią odpowiedź: – Nie kłopocz się, wiem, że nie, dlatego w wolnej chwili radzę ci przeczytać jeden artykuł z nim w roli głównej. Dopiero wtedy będziesz mogła się wypowiadać w tej kwestii.
– Widzę, że jesteś bardzo dobrze zorientowany w temacie – podejrzliwość w jej głosie nie dawała zbyt wiele do interpretacji.
Nic nie odpowiedział. Po chwili ciszę przerwało pełne wahania pytanie:
– Zatem jak widzisz następne lata?
– Jak ja to widzę? – zastanowił się. – Myślę, że po tych kilku latach będzie już po wszystkim – wyrzucił z siebie wreszcie, czując nagle, że z trudem przychodził mu każdy kolejny oddech.
Szatynka musiała chwilę odczekać, aż jej skołatane serce trochę się uspokoi. Nagle ogarnęła ją niepewność, tak znajoma dla wojny, która nieprzerwanie nad nimi wisiała.
– Jednak – szepnął, a błysk niepewności zajarzył się w srebrzystych oczach – mam nadzieję, że to wy wygracie.
Mam nadzieję, że to wy wygracie”, echo tych słów nie chciało opuścić umysłu dziewczyny. Czy on...? Miodowe tęczówki bystro zwróciły się w stronę Ślizgona.
Malfoy nagle uświadomił sobie, co powiedział.
– Dobra, skończmy tę gadkę-szmatkę, Granger, miałaś tłumaczyć – przypomniał, próbując na nowo nałożyć na twarz nieprzeniknioną maskę.
Spojrzała na niego, ale zaraz pokiwała głową, zgadzając się. Nie mogła się jednak oprzeć namolnej myśli, że coś się zmieniło pomiędzy nimi. Miała wrażenie, jakby znajdowała się przed prawie skończonym obrazem, ale nadal nie potrafiła niczego na nim zobaczyć. Była niczym ślepiec, brodzący we mgle, który nadal wołał, że zdoła sam odnaleźć drogę powrotną do domu, gdy obok niego stał rozbawiony przewodnik z latarką.

*****



Witam! Przed Wami nowy rozdział! Nie powiem, miałam małe załamanie (które, notabene, ciągnęło się przez kilka dni, co w sumie nakłada się na długość tegoż rozdziału), ale skończyłam! Możecie czuć się trochę zawiedzeni tym, co zadziało się w tym rozdziale, ale hej, Hermiona i Draco prowadzili całkiem normalną rozmowę! Powinniśmy być z nich dumni! I pewnie się domyślacie, że powoli takie rozmowy staną się codziennością (ale nie cieszcie się na długo, bo jednak jako-taki kanon z „Harry'ego Pottera i Księcia Półkrwi” obowiązuje). Ach, czuję się zobowiązana, by przestrzec, że następny rozdział może ukazać się dopiero (!) w marcu. Ale trzeba trzymać kciuki za wielce niezorganizowaną Cassie i wierzyć, że uda jej się coś tam napisać w króciuteńkich chwilach wolnych od nauki. I, jeżeli dotarłeś/aś do tego momentu, proszę, skomentuj! Dla Ciebie to zaledwie utracona chwila, a dla mnie uzyskana na długo motywacja!

9 komentarzy:

  1. Okay, jestem wybitnie zmęczona i czuję się jak zombie, ale jestem.
    No, no. Dzieje się, naprawdę. Rzadko to mówię, ale zżera mnie ciekawość. Więc jak przygotujesz pdfa, to chciałabym być pierwszą, która go dostanie. Tak na przyszłość :)
    Byle do szybkiego, następnego :*
    eMKa
    milosc-dopadnie-cie-i-tak.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, zupełnie Cię rozumiem! Sama nie wiem, kiedy skończę swój rozdział. Wcześniej nie miałam czasu na nic, nawet na spanie, a teraz, kiedy przyszły ferie, mam taką niechęć do pisania, że omijam komputer szerokim łukiem.
    Co do rozdziału, czytałam go przy akompaniamencie najsmutniejszych piosenek z Glee (:D) i bardzo wczułam się w sytuację Draco. Jest mi go tak szkoda! Ich rozmowa strasznie mnie zasmuciła. Fajnie, że podchodzisz do opowiadania także od psychologicznej strony. Bardzo się cieszę, że relacja Hermiony i Malfoy'a powoli się zmienia.
    Harry! Kiedy wspomniał o Hermionie jako prawie-siostrze, to nawet nie wiesz, jak mi się zrobiło ciepło na sercu :) Trzymam kciuki, żeby mu się udało z Ginny :*
    Powodzenia z pisaniem!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest coraz ciekawiej :) oby tak dalej ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jak zwykle świetny. Robi się coraz ciekawiej. Draco i Hermiona nareszcie po raz pierwszy normalnie rozmawiali.
    Jak zwykle pozdrawiam i życzę mnóstwa weny.
    Arya V.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej;) przeczytałam całe Twoje opowiadanie i doszłam do wniosku, że świetnie piszesz;D rozdziały super, fajnie napisane dialogi i opisy, sama historia ciekawa, prowadzona w odpowiednim tempie, cieszę się bardzo, że trafiłam na Twojego bloga, swoją drogą jakieś szczęście mi dopisuje ostatnimi czasy, dwa dni i dwa świetne blogi znalezione;) z niecierpliwością czekam na kolejną część;) Pozdrawiam, Justyna;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dopiero po dodaniu poprzedniego komentarza zdałam sobie sprawę, że mam jeszcze jeden rozdział w zanadrzu.
    Dokładnie tak wyobrażałam sobie Walentynki Dracona i Hermiony, dzień jak co dzień, choć z jakimś miłym akcentem - w tym przypadku normalną rozmową. Jak dla mnie idealnie to wyszło.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Patrząc na opis dziobania szarlotki, przypomniało mi się, że w poprzednim rozdziale też tego było sporo i to w bardzo fajnym wydaniu. Dobrze się czyta te Twoje jedzeniowe wstawki. :)
    „Był od niej wyższy o głowę, z czego niezbyt się cieszyła” — niezbyt to dla mnie zrozumiałe?
    „że tylko altruistyczna ale bezmyślna chęć pomagania mnie tu sprowadziła” — przecinek przed „ale” :(
    „Knykcie pobielały już całkowicie, a z półksiężyców, wyżłobionych przez paznokcie, wynurzały się powoli pojedyncze krople miedzianej krwi” — o matko, co za drama. Często mam długie paznokcie i zdarza mi się je sobie wbijać w dłonie, ale nigdy, choć są ostre, a nie takie „miękkie i obłe” jak hybrydy, nie przebiłam sobie skóry.
    Nie wiem, czy ten rozdział jest pisany po to, żeby zrobić aferkę między dwojgiem, żeby coś się zaczęło dziać, czy to przemyślane... niemniej, dał taki efekt, że odnoszę wrażenie, jakby ta kłótnia była wywołana oddziaływaniem czarnej magii na Hermionę i Draco. Zwłaszcza na Hermionę. Fajnie to wygląda.
    Bardzo podobają mi się przemyślenia Dracona z tego rozdziału — zwrócenie uwagi na jego ubezwłasnowolnienie. I ta reakcja na Lucjusza. I to, że nie dał niczego po sobie znać. Ładnie też poprowadziłaś narrację właśnie z tej perspektywy — te komentarze o Hermionie, która nie zdaje sobie sprawy z myśli Dracona.
    W tym rozdziale, w kontekście przemyśleń o szafce, brakuje mi trochę nawiązania do Borgina. W końcu to on kanonicznie pomagał w naprawie. Co z nim?
    „Nie było co się oszukiwać, nie miał w sobie ani jednego grama okrucieństwa” — dlatego cisnął po szlamach i stosował przemoc słowną. No dosłownie chodzący ideał, zero okrucieństwa.
    Nie rozumiem trochę motywacji Dracona do mówienia do Hermiony, że ona to ma szczęście. Jego postać jest jakaś niespójna, raz narzeka w myślach na szlamy i się nimi brzydzi, a chwilę później wyskakuje z jakimiś ckliwymi, niepodobnymi do niego tekstami... jakby się zwierzał, narzekał lasce, na którą ciśnie w myślach.
    „W sumie masz rację, ale módlmy się, by ten dzień przyszedł jak najpóźniej” — módlmy się?
    Jestem bardzo ciekawa późniejszej reakcji Hermiony na słowa Dracona. Ja wiem, że ona wierzy, że Draco nie jest śmierciożercą, ale to jest jej opinia, a nie podparta dowodami wiedza. Tu wszystko rozbija się o jej wiarę. Zdziwię się, jeśli nie pojawi się w niej choć cień wątpliwości. Jasne, łatwo może to sobie przetłumaczyć tym, że on nie bierze udziału w wojnie, że to „wy” odnosiło się do Zakonu i Gryfonów, ale naprawdę będzie mi tego brakowało, jeśli to się nie pojawi, te takie przemyślenia i wątpliwości. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W każdym razie czuję się w obowiązku pozostawić tu już jakiś komentarz odnośnie ogólnego wrażenia nad postępem i rozwojem akcji, a nie samych jakichś opinii dotyczących poszczególnych scen, bo to już 10 rozdział.
      Przede wszystkim widzę postęp w kreowaniu scen. Zapowiadałaś go na około szósty rozdział, mi rzucił się w oczy bardziej w granicach dziewiątego-dzisiątego (przynajmniej taki większy, którego już można użyć do jakiegoś porównania). Dalej pojawiają się jakieś niepotrzebne opisy wyglądu bohaterów, których kolor oczu, włosów, zębów i ust mogłabym wyrecytować w środku nocy nawet wspak, ale już nie robisz z tego zasady: zaczyna się scena z jakimś bohaterem, więc trzeba mu walnąć dziesięciozdaniowy opis postaci. Brawo.
      Więcej też znajduję dobrych opisów: czy to pomieszczeń, czy to pogody. Opis postaci dalej jest taki cukierkowy, ale da się go przegryźć.
      Na pewno, co daje dużo temu tekstowi mimo kiczowatych opisów, jesteś dobrym obserwatorem. Dlatego nie mam żadnego problemu z wyobrażeniem sobie sytuacji, które zarysowujesz. Postaci nie tylko rozmawiają ze sobą w sposób naturalny, ale też w międzyczasie ruszają się, wiercą, grzebią w talerzu (jeszcze raz powtórzę, fajne są te wstawki), poprawiają sobie włosy etc.
      Kolejna sprawa to to, że w Twoim Hogwarcie żyją nie tylko Draco i Hermiona, a nawet nie: tylko Draco i Trójca Święta, ale zwracasz też uwagę na poboczne postaci: Ginny, Neville’a, Lunę. Ale nawet nie tylko, nawet postacie, które w HP odgrywały role epizodyczne, znajdują u Ciebie swoje miejsce: Blaise, Pansy, McLaggen, Terry. To sprawia, że Twoje opowiadanie żyje. Że czuję, że to rzeczywiście jest szkoła, a nie jakiś opuszczony budynek, który służy Ci za miejsce sparowania dwójki wytypowanych bohaterów.
      Muszę tu jeszcze zwrócić uwagę na to, że bardzo ładnie wczuwasz się w Draco (choć jego zachowanie wobec Hermiony jest niekonsekwentne, raz chwilami pojawiają się opisy, jakby już coś między nimi ewoluowało, jakby ją lubił, a potem znów cofasz się w jego sympatii do Hermiony...?), że widać, że naprawdę przemyślałaś to, co może odczuwać taki chłopak w sytuacji takiej, w jakiej został postawiony. Zwracasz uwagę na jego poczucie bycia na smyczy, na jego pretensję do ojca, że zgotował mu taki los, na zazdrość o wolność Hermiony.
      No i muszę pochwalić to, że dzięki temu, że w opowiadaniu zaczyna się coś dziać (może to też właśnie przez tą wielowątkowość), robi się coraz ciekawiej. Akcja nabiera tempa i zaczyna się ładnie toczyć, a nie wlec ślimacznie wraz z opisami błyszczącego o poranku słońca.

      Usuń
    2. „Był od niej wyższy o głowę, z czego niezbyt się cieszyła”
      Źle to troszeczkę ujęłam. W sumie to zdanie jest trochę bezsensowne, bo później w ogóle o tym nie wspominam, ale Hermiona była dość niska i mogło jej to czasem przeszkadzać - zwłaszcza że lubiła kontrolę.

      „Knykcie pobielały już całkowicie, a z półksiężyców, wyżłobionych przez paznokcie, wynurzały się powoli pojedyncze krople miedzianej krwi” — o matko, co za drama. Często mam długie paznokcie i zdarza mi się je sobie wbijać w dłonie, ale nigdy, choć są ostre, a nie takie „miękkie i obłe” jak hybrydy, nie przebiłam sobie skóry
      Mi też nie, ale to był taki dramatyczny opis, że nie mogłam się powstrzymać. ❤

      W tym rozdziale, w kontekście przemyśleń o szafce, brakuje mi trochę nawiązania do Borgina. W końcu to on kanonicznie pomagał w naprawie. Co z nim?
      Z tego, co mi się wydaje, niezbyt pomógł Malfoyowi w tej sprawie. Postanowiłam to podtrzymać i zmusić Draco do wymyślenia swojego sposobu na naprawę.

      „Nie było co się oszukiwać, nie miał w sobie ani jednego grama okrucieństwa” — dlatego cisnął po szlamach i stosował przemoc słowną. No dosłownie chodzący ideał, zero okrucieństwa
      Eee... Cholera. xD Uznajmy, że (dopóki tego jakoś nie poprawię) dla Malfoya to nie będzie okrucieństwo, tylko pokręcone stwierdzenie faktu - wychowanie, wiara i takie tam.

      Zdziwię się, jeśli nie pojawi się w niej choć cień wątpliwości. Jasne, łatwo może to sobie przetłumaczyć tym, że on nie bierze udziału w wojnie, że to „wy” odnosiło się do Zakonu i Gryfonów, ale naprawdę będzie mi tego brakowało, jeśli to się nie pojawi, te takie przemyślenia i wątpliwości
      To akurat planowałam rozwinąć później - myślę, że Hermiona byłaby w stanie niezachwianie wierzyć, że jej rówieśnik (nieważne, że nie był dla niej... ekhem... zbyt miły) byłby zdolny przyłączyć się do szalonego dyktatora. Takie życie w zaprzeczeniu, zwłaszcza że przebywała z nim normalnie sam na sam i Malfoy nie wydaje się jakiś śmierciożerczy (poza kilkoma "szlamami" rzuconymi od czasu do czasu).

      Na pewno, co daje dużo temu tekstowi mimo kiczowatych opisów, jesteś dobrym obserwatorem. Dlatego nie mam żadnego problemu z wyobrażeniem sobie sytuacji, które zarysowujesz. Postaci nie tylko rozmawiają ze sobą w sposób naturalny, ale też w międzyczasie ruszają się, wiercą, grzebią w talerzu (jeszcze raz powtórzę, fajne są te wstawki), poprawiają sobie włosy etc.
      Cieszę się, że to mi się udaje - akurat z tego jestem dumna, bo wtedy postacie żyją. Chociaż też się boję tego używać za dużo, bo często towarzyszą imiesłowy przysłówkowe, a jak jest ich dużo, to męczy czytelnika. I przyznaję się, że prawie każdą kwestię próbuję wypowiedzieć na głos, ogarnąć, czy to brzmi naturalnie i czy jakiś gest do tego pasuje. xD

      Cieszę się też, że postacie nie są jakieś płaskie, że ktoś jest w stanie uznać ich zachowanie za (w miarę) logiczne, bo akurat nad tym zależało mi od początku, tylko, wiadomo, brak doświadczenia, rzucenie się na głęboką wodę bez dokładnego przemyślenia bohaterów etc. Ale jest coraz lepiej! I btw - dzięki za te wszystkie poprawki gramatyczne, interpunkcyjne i inne - nie zawsze się wszystko wyłapie.

      Usuń

JEŻELI KOMENTUJESZ, TO WIEDZ, ŻE JESTEM Z CIEBIE DUMNA! :)